Z wizytą na Kaukazie
8 osób
Moderatorzy:
    Agata Ola
Autorzy strony:
    Agata Ola Mateusz
Subskrybenci:
    Grzania bt Ola Agata Antisaina Mateusz Malgorzata blacknona

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

12/09/14 od Agata

O Ormiańskiej gościnności

Mieszkańcy Kaukazu są bardzo gościnni, to powszechnie znany fakt. Jednak gościnność jest różna, tak jak różni są Ormianie i Gruzini. I chociaż Gruzja jako kraj jest przepiękna i nie ma co do tego wątpliwości, to bardziej mnie ciągnie do Armenii – właśnie z powodu jej mieszkańców.

Gruzini są głośni, gościnni z przytupem. Alkohol leje się strumieniami, kolejne toasty są coraz bardziej patetyczne, wszyscy są twoimi braćmi. Ale to bardzo zmienne, też przez ilości wlewanego w siebie alkoholu – Gruzini bywają nieprzewidywalni, a ich przyjaźń powierzchowna. Wszystkiego jest dużo, wszystko jest wzniosłe i po kilku tygodniach człowiek jest zwyczajnie zmęczony. Chce usiąść sam i nie zostać zaproszony na obiad i czaczę przed południem.

Monastyr Khor Virap z Araratem, narodowy szczyt Ormian - obecnie na terenie Turcji Monastyr Khor Virap z Araratem, narodowy szczyt Ormian - obecnie na terenie Turcji (Seroujo, https://www.flickr.com/phot... CC-BY-SA-2.0)

W Armenii jest inaczej. Ormianie nie są tak krzykliwi i dzięki temu są bardziej autentyczni, prawdziwi. Jest ciszej, spokojniej – choć nadal jako gość jest się personą ważną. I wcale nie nazwałabym ich ciepłymi – przyjaźni, pomocni tak. Ale zachowują pewien dystans, nawet zapraszając cię do swojego stołu. Mam wrażenie, że ten dystans jest właściwie dla gościa, by nie czuł się przytłoczony. Jedząc niedzielną kolację z dużą ormiańską rodziną, gdzieś nad rzeką, na świeżym powietrzu, czułam się bardzo swobodnie. Nikt nie zasypywał mnie tysiącem pytań, nie siedział nad głową, każąc jeść i pić. Owszem, byli nas ciekawi, proponowali nam różne smakołyki, głównie po to, by pokazać, jak świetna jest ich kuchnia – ale zajmowali się też sobą. Ot, rodzinne spotkanie z gośćmi, którzy nie grają głównej roli i dzięki temu dobrze się czują. W Gruzji nie byłam w stanie odmówić czaczy, bo obraziłabym pół stołu.

Granat to symbol Armenii, robi się z niego całkiem dobre wino Granat to symbol Armenii, robi się z niego całkiem dobre wino (T.Urlich, https://www.flickr.com/phot... CC-BY-SA-2.0)

Niezwykła jest ich uczynność wobec turystów, może dlatego, że Armenia nie jest jeszcze skażona turystycznym biznesem. Po angielsku ciężko się dogadać, dopiero rosyjski znają prawie wszyscy. Jeżdżąc po kraju, ma się wrażenie uczestniczenia w czymś prawdziwym, oryginalnym. Nawet babcie sprzedające pamiątki świetnie tu pasują – zresztą ich pamiątki to nie jest chińska masówka, na cmentarzu w Noraduz sprzedawały piękne rzeczy robione na drutach czy szydełkiem. Autostop to najprzyjemniejszy sposób podróżowania, bo nie czeka się więcej niż kilka minut. Kierowcy służą radą, podrzucają gdzie trzeba i zawsze zostawiają swój numer telefonu „jeśli nie będziecie mieli gdzie spać”. Rodzina wracająca z rodzinnego spotkania, 4 dorosłych i nastoletni chłopak w niedużym samochodzie, i tak się zatrzymała, by zabrać naszą dwójkę. Ba, dostaliśmy jeszcze ciasto na dalszą drogę (uniknęliśmy targania lawasza tylko dlatego, że już go mieliśmy). Jednocześnie Ormianie ze swoją uczynnością nie przesadzają – proponują nocleg u siebie, ale nie nalegają. Raczej zostawią nam po prostu swój numer telefonu, jakby coś się działo.

Lawasz, podstawa ormiańskiej kuchni. Je się go prawie do wszystkiego. Lawasz, podstawa ormiańskiej kuchni. Je się go prawie do wszystkiego. (T.Higgins, https://www.flickr.com/phot... CC-BY-SA-2.0)

Ormianie są bardzo przywiązani do swoich tradycji – i chociaż są dobrze wykształceni, a wielu młodych ludzi jest zachłyśniętych Zachodem, to nadal trzymają się dawnych zasad. Na wsi, u znajomej rodziny, nie mogłam chodzić w krótkiej sukience. Dziewczyna nie odwiedzi chłopaka w domu (ani on jej), jeśli związek nie jest poważny (cokolwiek to znaczy). Mieszkanie ze sobą przed ślubem też oczywiście nie wchodzi w grę. Kobiety nie palą i nie piją publicznie, nie wychodzą same wieczorami. Jednocześnie codzienne kontakty z Ormianami to czysta przyjemność. Są bardzo spontaniczni, na wspomnianą kolację nad rzeką zaprosili nas, podrzucając do jednego ze skalnych miast. Potrafią się bawić, i to niekoniecznie niczym Gruzini, z litrami wina i czaczy (chociaż ruska wódka na pewno będzie) – ale nadal radośnie. I mają coś, czego w Polsce, ponoć tak gościnnym kraju, już dawno nie ma. Żyją razem. W niedzielę na podwórku spotyka się cały blok. Jest długi stół, kobiety przynoszą jedzenie, mężczyźni przygotowują szaszłyki, gotuję się ormiańska kawa. Rozmawiają, śmieją się, grają w karty – i was na pewno też zaproszą. Żyją razem, nie osobno, jak my.  

To Ormianie mnie zaczarowali, dopiero potem Armenia – przy całym swoim pięknie, bo tego nie można temu krajowi odmówić. I dlatego chce się tam wracać, do nich.

Celowo nie wspominam o całym bagażu historycznym, chociaż znając go, jeszcze bardziej zakochuje się w tym kraju i jego ludziach.