Valhalla Rising
granica nie do przekroczenia
plakat
(en.wikipedia.org)
Próbując nadrobić zaległości filmowe, siegnąłem ostatnio do długo odkładanej pozycji - Valhalla Rising. Film nakręcony został w 2009 r. przez duńsko-brytyjski zespół, fabuła niby osadzona historycznie pomiędzy XI a XIII wiekiem, chociaż tak naprawdę odnosi sie do problemów psychologicznych, więc równie dobrze możnaby go osadzić w dowolnej epoce. Valhalla Rising to opowieść o niezrównanym lecz bezwględnym wojowniku, który szukając swojego miejsca na świecie trafia z grupą krzyżowców do... Nowego Świata. Tam, w obliczu zagubienia, bezradności, przybysze padają ofiarą słabości własnej psychiki.
Fabułę filmu można by streścić w trzech zdaniach, czy nie byłoby to jednak krzywdzące? Skończywszy oglądanie zamarłem w fotelu na dłuższy czas, trawiąc film. Mimo prostoty, nie był to holywoodzki banał. Strzępki dialogów, gra mimiką i niedopowiedzeniami, ponure skandywanwskie krajobrazy i ciężka, powolna muzyka utrzymująca widza cały czas w napięciu, przy jednoczesnym braku wartkiej akcji. Czy to nie wizytówka skandynawskiego kina?
Oglądanie filmów z innych kręgów kulturowych wiedzie ze sobą ryzyko nie zrozumienia, tego jestem świadomy. Nawet taki banał jak chiński Hero, baśń o zabójcach próbujących przeciwstawić się tyranowi Qinowi, posiada ukryty ładunek alegori i skojarzeń, których widz niewychowany w chińskiej kulturze nie ma prawa odebrać, zrozumieć.
Czy podobnie jest z Valhalla Rising? Czy trzeba być Duńczykiem, Szwedem, Norwegiem lub Finem aby doświadczyć pełni tego filmu, zrozumieć niezauważalne dla mnie symbole i aluzje? Czy można wtedy usprawiedliwić niesamowite dłużyzny, przeciąganie napięcia i właściwie brak wyjaśnień dla wielu wątków fabuły? Oby, bo film wydaje się być ciekawy, jeśliby tylko można było troszkę więcej treści z niego wyciągnąć.
Dziwny, nawet nie wiem czy polecić? Chyba jednak tak, dla odmiany od serwowanej przez popkulturę papki...
