Atelier Amaro
8 momentów i parę dodatków
Do Atelier Amaro udaliśmy się w szerszym gronie na początku września, między innymi by sprawdzić na ile takie zadęcie może być warte swojej ceny. No i warto było! Ale na opiniach MM i Markiza jeszcze się nie zawiodłem :). Była ogólna zgoda, że wśród 8 dań i paru przystawek może parę było nieco słabszych lub słabiej dobranych, ale nie było fopa.
Nie zrobi się łatwo wielu z tych dań w domu - kuchnia molekularna, wielogodzinne gotowanie w niskiej temperaturze, trudno dostępne składniki. Mniam mniam, sporo do dziś pamiętam, nawet to, że wina się wyprostowały od drugiej tury, no może od trzeciej :).
Wszystko z polskich sezonowych produktów, przypraw, jadalnych kwiatków. Fantastyczny chleb z popiołem, ogon wołowy w rosole, sieja w zieleni z begonią. Może śledź był niezbyt typowy, ale ciekawy. A pierś dzikiej kaczki chyba pierwszy raz w życiu zeżarłem razem ze skórką :). A pewnie byłaby jeszcze lepsza w towarzystwie większej dawki kwasowych owoców. Ciekawe opowieści przed każdym daniem, świetna praca i synchronizacja kelnerów, ogólnie bez nadmiernej celebry. A Mistrza akurat nie było.
Fotki z fona - prawdę mówiąc jestem zdziwiony, że nieźle wyszły :).