Kalengeil
Anna Kryszczak
subskrybuj autora
(subskrybuje: 1 osoba)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 6 (+10/-0)
Komentarze 0 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

21/11/14 publiczna

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu

Krok pierwszy: w drodze do Dubaju

11 sierpnia 2014

poniedziałek

dzień 1

Komu w drogę… dziś dzień zaczął się dość wcześnie. Pobudka o 5:00, o 6:15 byliśmy już w samochodzie. Jedziemy do Warszawy.

Pogoda jest przepiękna, słonecznie, ciepło, na niebie ani jednej chmurki. Droga dość pusta. Jedziemy. Do startu mamy jeszcze 7 godzin i 15 minut. A potem kierunek: przygoda! Za 62 km Kielce.

Wczoraj, przy okazji odprawy on-line, przeglądałyśmy menu, jakie czeka na nas w samolocie. Wygląda imponująco. Bardzo jestem ciekawa, jak będzie w rzeczywistości. Ale to chyba najwyższej klasy lot, jaki w życiu widziałam (choć przecież lecimy klasą ekonomiczną). Już lubię Emirates.

11:10 Janki. Kończymy wczesny obiad. Ostatni na polskiej ziemi… przynajmniej na najbliższy miesiąc.

„Ja zaczęłam dostrzegać grozę sytuacji…” – dodała Ada.

Jeśli patrzeć na odległości w linii prostej, ze Skawiny, gdzie zaczęła się dla mnie podróż, do Warszawy jest 264 km, z Warszawy do Dubaju 4158 km, z Dubaju do Hong Kongu 5950 km, z Hong Kongu do Shenzhen 17 km, z Shenzhen do Guanzhou (Kantonu) 104 km, z Guanzhou do Kunmingu 1079 km, z Kunmingu do Dali 271 km. Kolejnych miejscowości strona www.dystans.org, która wyliczyła mi wyżej wymienione wartości, już nie rozpoznaje.

13:15 Lotnisko im. Fryderyka Chopina. Nasz bagaż został już nadany. Odbieramy go dopiero pojutrze rano w Hong Kongu. W Dubaju, podczas 18-godzinnej przerwy, mamy do dyspozycji tylko rzeczy podręczne. Za jakieś 15 minut trzeba by pomału zmierzać w kierunku bramek. Nasza załoga już jest – panie z Emirates wyjątkowo wyróżniają się strojem (który, swoją drogą, bardzo mi się podoba).

15:45 Nasz samolot wystartował już godzinę temu. Jest cudownie! Linie Emirates zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ale o tym za chwilę.

(btw. Lecimy 953 km/h, a na zewnątrz jest -56 st. C – choć wierzyć się nie chce, bo słońce świeci pięknie)

Lecimy nad Rumunią. Bieszczadów niestety nie było widać, bo gdy nad nimi przelatywaliśmy była jakaś taka mleczna mgiełka zupełnie ograniczająca widoczność. Za to teraz widać już, co pod nami, a niebawem będziemy mijać Karpaty Południowe!

W dole morze gór W dole morze gór (fot. Anna Kryszczak)

15:55 Tak! Były Karpaty! Moment, i zostają za nami. Ależ tu pięknie… białe obłoki oglądane od góry robią niezwykłe wrażenie. Wyglądają jak bawełna – takie miękkie i delikatne.

A wracając do naszych linii lotniczych – odprawa i podładowanie przebiegły bardzo sprawnie. Wystartowaliśmy punktualnie. Wchodząc na pokład można było sobie zabrać gazetę (Ada wzięła jakiś dziennik prawniczy, a ja coś po angielsku). Na siedzeniach czekały na nas mięciutkie poduszki, kocyki i słuchawki do telewizora, który jest przy każdym miejscu. Niedługo potem rozdali nam menu (że byłam nim oczarowana, pisałam już wcześniej) i wilgotne, gorące ręczniki do umycia rąk. Łazienka też wygląda genialnie! Poza ogólnie spodziewanym wysokim standardem był tam lotion do rąk i jakieś perfumy. Nie mogę się doczekać obiadu! Jak to jest klasa ekonomiczna, to pojęcia nie mam, jak może wyglądać business lub pierwsza.

Kark już mnie trochę boli od ciągłego spoglądania za szybę. Ale to nic! Niebawem wlecimy nad Morze Czarne.

16:17 Jest i morze! Niniejszym Europa zostaje za nami.

16:25 Zbliża się do nas pani z napojami i przekąskami. Jesteśmy prawie 12 000 km nad ziemią… Dostałam białe wino i jakieś ciasteczka. Ada wybrała dla siebie sok jabłkowy.

16:45 Pod nami od jakiegoś czasu Turcja. Nie wiedziałam, że tu jest tak górzyście… A wino było (jest) pyszne. Takie lekkie i delikatne w smaku. Nazywa się Paul Sapin – Vire Clesse. Rocznik 2012. Francuskie. Ciasteczka też bardzo dobre – takie małe krakersiki. Ależ już jestem głodna…

Tak stwierdzam, że kiedyś koniecznie chcę się wybrać na trekking do Turcji! Ależ tu gór mają!

16:58 Do Dubaju mamy jeszcze jakieś 2500 km

17:08 Ekran wskazujący przebieg trasy informuje nas, że na miejscu będziemy za 3 godziny

17:56 Obiad mnie nie zawiódł. Na przystawkę dostaliśmy marynowane ziemniaki (coś jak niemiecka sałatka ziemniaczana) z plasterkiem filetu z indyka i kawałkiem pomidora. Do tego bułeczka, masło i serek Kiri oraz dwa krakersy. Na obiad do wyboru: kurczak w sosie (jakimś takim paprykowo-pomidorowym) z czymś, co było chyba purée ziemniaczanym oraz z gotowaną zieloną strączkową fasolką (to wybrałam ja) bądź też gulasz jagnięcy z ryżem i gotowaną fasolką (na to zdecydowała się Ada, choć jej posiłek za bardzo, jak się okazało, nie podszedł). Na deser krem jogurtowy z owocami i kruszonką o smaku szarlotki oraz kosteczka czekolady. Do tego woda mineralna i znów napoje do wyboru – tym razem obie zdecydowałyśmy się na sok pomarańczowy. Czekamy jeszcze na kawę / herbatę.

Na horyzoncie słońce zaczyna zachodzić. Błękitne dotąd niebo nabrało kolorów złocisto-czerwonych. W dole od prawie półtorej godziny góry. Jak tu wspaniale!

Powoli zapada zmrok Powoli zapada zmrok (fot. Anna Kryszczak)

18:18 Do Dubaju jeszcze 1285 km. Będziemy za niecałe dwie godziny. Właśnie podjechała do nas pani oferująca kawę lub herbatę. Słońce już zaszło …a do kawy było podane mleko z dzbanka, a nie żadna tam śmietanka z plastiku! Bajka!

19:20 Wlatujemy nad Zatokę Perską. Zaświecili światła. Niebawem pewnie zaczniemy zniżać lot i przygotowywać się do lądowania. Za niecałą godzinę staniemy na terytorium Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

19:27 I znów świeża, pachnąca cytryną szmatka (czy raczej ręczniczek) do umycia rąk.

Btw. Lecimy samolotem B777

19:49 Podchodzimy do lądowania. Czuć zmianę ciśnienia w uszach. Jeszcze 25 minut.

20:11 wg czasu lokalnego jest 22:11. Od tej pory będę podawać czas, jaki mamy w Dubaju. Właśnie wylądowaliśmy. Na zewnątrz jest 38 st. C.

Chwilę przed północą bezpiecznie dotarłyśmy na miejsce. Dziś nocujemy u znajomej ze studiów mojego kolegi.