Na odsłuchu
12 osób
Moderatorzy:
    MarcinM

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: autorzy i obserwujący
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

01/10/13 od MarcinM

Przyjdź Królestwo Moje

Mówiąc o kolebce muzyki rockowej przeważnie od razu ma się na myśli Wielką Brytanię – od tzw. brytyjskiej inwazji po hardrockowe kapele, których boom nastąpił na przełomie lat 60-tychi i 70-tych. A przecież to ze Stanów pochodzą The Doors. To stamtąd są The Stooges, ta ziemia wydała Jimiego Hendrixa. Wreszcie – w USA działały zespoły takie jak Blue Cheer czy Sir Lord Baltimore – pioruńsko ciężkie, by nie powiedzieć brutalnie grające grupy.

Ta pierwsza założona została przez wokalistę i perkusistę Johna Garnera wraz z kolegami ze szkoły średniej. Skład machiny zagłady uzupełniali gitarzysta Louis Dambra i basista Gary Justin.

Trio, zafascynowane grupami takimi jak Cream, przystąpiło do wspólnego grania, a wkrótce odkrył je manager Mike Appel, człowiek który pomógł w karierze Bruce'owi Springsteenowi.

W 1970 roku, kiedy na rynku ukazuje się między innymi słynny debiut Black Sabbath, Sir Lord Baltimore wydają „Kingdom Come” - jeden z najcięższych albumów w swoim czasie. Wówczas już nieśmiało zaczęto używać terminu heavy metal i słuchając tej płyty trudno z tym określeniem polemizować.

Otwierający płytę tytułowy „Kingdom Come” (w pierwotnej wersji otwierał dopiero stronę B płyty winylowej) dosłownie wyrywa z butów.

Na płycie słychać inspiracje psychodelicznym rockiem, twórczością Cream, jednak nie ma tu wiele ze zwykłego naśladowania mistrzów. Przesterowana gitara, dudniąca sekcja rytmiczna i wyżyłowany wokal mogą przywodzić na myśl MC5, ale Sir Lord Baltimore mają się lepiej od strony wykonawczej. Dzięki temu materiał, słuchany na odpowiedniej głośności, naprawdę potrafi wbić w ziemię. Do dnia dzisiejszego. Ciekawe że grupa miała okazję koncertować w tamtych latach z innymi apostołami ciężkiego riffu - Black Sabbath, oczywiście. Tamci promowali wówczas swój kamień milowy w historii ciężkiej muzyki "Paranoid".

Kolejny album przyniósł jednak inną muzykę – wzbogacony o gitarzystę Louisa Damba (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa, jest to brat głównego szarpidruga Sir Lord Baltimore) zespół rozpoczął eksperymenty z dłuższą formą – otwierający album „Man From Manhattan” trwa 10 minut i jest utrzymany raczej w spokojnym nastroju, nieco psychodelicznym.

Niestety, zespół nigdy nie należał do faworytów krytyki, w dodatku rock'n'rollowy tryb życia zaczął wychodzić chłopakom bokiem i w 1976 roku heavymetalowcy zawiesili działalność na długie lata.

Dopiero w 2006 roku zespół powrócił z płytą „III: Raw”. Jedyne co się zmieniło to teksty – Louis Dambra został w tak zwanym międzyczasie zostać pastorem, co zaowocowało chrześcijańskim przesłaniem reaktywowanego zespołu. Muzyka jednak nie pozostawia wątpliwości z kim mamy do czynienia.