KomentatorAutorWydawca MarcinM
Marcin
subskrybuj autora
(subskrybuje: 2 osoby)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 159 (+270/-0)
Komentarze 121 (+93/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

23/09/13 publiczna

Wilkołaka debiut na dużym ekranie

Temat wilkołaka w kinie grozy powraca bardzo często. Może nie tak, jak niezwykle popularne ostatnio zombie i wampiry, ale choćby ostatnia filmowa adaptacja klasycznego „Wolfmana” z 2010 roku (z rewelacyjnymi Benicio Del Toro i Anthonym Hopkinsem), pokazuje, że bestia nie stępiła pazurów do końca, a i ugryźć jeszcze potrafi.

Miałem ostatnio okazję do zapoznania się z wilkołakiem, na którego polowałem już od dawna, a mowa o filmie „Werewolf of London” z 1935 roku, w reżyserii Stuarta Walkera.

Bohaterem jest doktor Wilfred Glendon, który to będąc w Tybecie, poszukując tam pewnej rzadkiej rośliny, zostaje ugryziony przez wilkołaka, przez co na nim samym zaczyna ciążyć klątwa. Katastrofalnej w skutkach przemianie zapobiec można tylko dzięki owej tajemniczej roślinie, zakwitającej tylko podczas pełni księżyca. Sytuacja komplikuje się, gdy kwiaty zostają ukradzione z laboratorium przez innego tajemniczego naukowca… 

Podobno jest to pierwszy duży film, poruszający tematykę likantropii. To widać – co prawda pierwszorzędna jest charakteryzacja wilkołaka, zrobiona przez nadwornego „monster makera” wytwórni Universal, Jacka Pierce’a, który odpowiadał też za wygląd Lona Chaney’a Juniora w kultowym, młodszym o 6 lat filmie „Wolf Man” (jak również za charakteryzację Borisa Karloffa we „Frankensteinie”), ale już sposób zachowywania się monstrum jest cokolwiek dziwny. Piszę to z perspektywy widza, który przyzwyczajony jest do potworów dzikich, obdarzonych nadludzką siłą. Tu nasz wilkołak nie jest mistrzem – łatwo go unieszkodliwić, a nawet zabić.

Siłą tego filmu jest klimat. Doktor Glendon porusza się po ulicach niczym wampir – okryty płaszczem, skrywającym jego prawdziwe oblicze, zaś jego ofiarami padają kobiety, samotnie spacerujące po londyńskich ulicach po zmroku. Gdy pojawia się w sypialni biednej ciotki Ettie, gdy odbija się w lusterku, przy którym maluje się nieświadoma zagrożenia dziewczyna – widzimy wtedy główne zalety „Werewolf Of London”.

Gorzej, gdy bohaterowie tracą czas na wielu przydługich i nierzadko irytujących dialogach (jak te na komisariacie, wręcz kuriozalne). Nie da się jednak ukryć, że „Wilkołak z Londynu” to film zasługujący na uznanie, choćby ze względu na innowacyjność, efekty specjalne i ten niesamowity nastrój, który dziś jest już praktycznie nieosiągalny.