KomentatorAutorWydawca MarcinM
Marcin
subskrybuj autora
(subskrybuje: 2 osoby)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 159 (+270/-0)
Komentarze 121 (+93/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

28/11/13 publiczna

Zombie jaki jest, każdy widzi – czy na pewno?

Zombie Awakening Zombie Awakening (Maciej "Czajnik" Perkowski)

Mamy modę na zombie. W kinie, w literaturze fantastycznej (ale nie tylko). Czy to dobrze? I tak, i nie. Każda moda niesie za sobą pewne niebezpieczeństwo uogólnienia, a co za tym idzie – wypaczenia jakiegoś zjawiska (vide: wampiry - i nie mam tutaj wcale na myśli sagi „Zmierzch”).

Kto dziś pamięta takie filmy jak „I Walked With A Zombie” Jaquesa Tourneura, odwołujące się do haitańskiej tradycji - synkretycznej religii voodoo? Jeśli wierzyć statystykom popularnych serwisów filmowych, to sytuacja nie przedstawia się za wesoło. Podobnie ma się sprawa z „White Zombie”, z kultowym Belą Lugosim w jednej z głównych ról.

Zombie to fenomen popkulturowy i stosunkowo nowy twór (w swoim właśnie popkulturowym ujęciu). Nasz umarlak służył już do pokazania zagrożenia, jakie niosą za sobą eksperymenty biologiczne („Let Sleeping Corpses Lie” reż. Jorge Grau, 1974), czy nawet bezrefleksyjność, ślepy konsumpcjonizm i makdonaldyzacja społeczeństwa („Świt Żywych Trupów” reż. George Romero).

Może właśnie taki „żywy trup” najlepiej utożsamia kondycję duchową nowoczesnego społeczeństwa i to jest jeden z powodów, dla których ludzie zawodowo zajmujący się badaniem i kategoryzowaniem kultury sięgają po temat zombie?

Bo zombie jako bezwolne „żywe zwłoki” pojawiały się już w prawie wszystkich możliwych filmowych światach – tym dawnym, najeżonym gotycyzmami („Plague of the Zombies” reż. John Gilling, 1966), postapokaliptycznym („Resident Evil” reż. Paul W. S. Anderson, 2002), a nawet postapokaliptycznym, ale zahaczającym o dramat („28 dni później” reż. Danny Boyle, 2003, czy też serial „The Walking Dead” Franka Darabonta, bazujący na komiksie Roberta Kirkmana).

Co jakiś czas zombie, już jako znany nam ludożerca, wraca na Haiti. Co ciekawe – za sprawą kina eksploitation, produkcji klasy B - „Zombi 2” Lucio Fulciego z 1979 roku to najdoskonalszy z przykładów. A przecież w worku bez dna zwanym exploitation mamy jeszcze tak kuriozalne rzeczy, jak „Zombie Holocaust” Marino Girolamiego (z elementami kanibalistycznego kina exploitation), „Burial Ground” Andrea Bianchiego czy „Virus” Bruna Matteiego. Jak ktoś lubi się pośmiać, to proszę bardzo: mamy na rynku dostępne takie komediowe ujęcia żywej śmierci, jak „Zombieland” Rubena Felischera czy „Wysyp Żywych Trupów” Edgara Wrighta (rzecz dla zwolenników angielskiego humoru).

Jak widać, zombie pasuje niemal każdemu rodzajowi kina grozy i jak się okazuje - nie tylko grozy. Niby bezmózgi i bezrefleksyjny żywy trup, ale wymyka się klasyfikacjom i nie zanosi się, żeby ten stan rzeczy uległ zmianie.