Na odsłuchu
12 osób
Moderatorzy:
    MarcinM

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: autorzy i obserwujący
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

10/10/13 od MarcinM

Powrót do świata żywych

Nowy album Monster Magnet

Pamiętam jak w 1999 roku Metallica grała koncert na warszawskim stadionie Gwardii. Był to jakiś maj albo czerwiec. W roli rozgrzewaczy wystąpiły grupy: Apocalyptica, Mercyful Fate oraz Monster Magnet.

Ci pierwsi byli wówczas jedynie wiolonczelowym coverbandem "czterech jeźdźców apokalipsy", więc nie przeszkadzali. Pozycja tych drugich, grających raptem półgodzinny set, zirytowała ortodoksów (wszak Mercyful Fate to zespół nie mniej kultowy jak Metallica), zaś ci ostatni zostali trochę zignorowani, a wręcz wyśmiani. Również w naszej niezawodnej muzycznej prasie.

Spacerockowo-psychodeliczny show ekipy Dave'a Wyndorfa, promującej wówczas rewelacyjną „Powertrip”, nie został zrozumiany. Dopiero po jakimś czasie, gdy stoner rock zaczął nieśmiało docierać do kraju nad Wisłą (nie bez znaczenia były wydawane przez Metal Mind kasety ze stajni Rise Above), Monster Magnet zostali docenieni.

Zaczynali pod koniec lat 80-tych, nagrali wówczas kilka demówek, a na debiut płytowy przyszedł czas w 1991 roku. „Spine of God”, obok na przykład „Blues for the Red Sun” Kyuss, można uznać za kamień milowy w historii tego gatunku. Monster Magnet potrafią jak nikt połączyć garażową obskurność The Stooges z psychodelicznym kosmosem w rodzaju Hawkwind.

Kolejne lata przyniosły takie płyty jak „Superjudge”, „Dopes to Infinity”, czy cieszące się już większym powodzeniem rynkowym „Powertrip” i „God Says No”. Nie bez powodu – albumy okazały się łatwiejsze w odbiorze, co oczywiście nie znaczy, że panowie poszli na łatwiznę i zaczęli grać muzykę środka.

W 2008 roku Amerykanie ponownie zawitali do Polski, tym razem na własny, pełnowymiarowy koncert, na którym to oni byli gwiazdą. Z pewnością występ, będący rehabilitacją po feralnych okolicznościach na Gwardii, zostanie zapamiętany jako triumf Wyndorfa i kolegów.

 

W międzyczasie zespół zdążył wrócić do stonerowego podziemia, a wokalista zaczął zauważać, że LSD i inne używki nie są na dłuższą metę takie fajne – mówiąć krótko, podobnie jak kilka lat wcześniej jego kolega po fachu Phil Anselmo, prawie że zaliczył złoty strzał. Ponoć obecnie prowadzi się nieco lepiej.

Jestem w to skłonny uwierzyć, bo wszystko wskazuje na to że nadchodzący album „Last Patrol” to wielki powrót do formy, za jaką kocham ten band.