Autor tupek
subskrybuj autora
(subskrybuje: 0 osób)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 45 (+130/-0)
Komentarze 4 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

Alpejskie białe szaleństwo, część I

Wyjazdy organizowane na narty czy snowboard przez biuro podróży mają wiele zalet. Przede wszystkim nie trzeba się martwić sprawami organizacyjnymi i można oddać się białemu szaleństwu.

Dwa razy brałam udział w takim wyjeździe i oba wypady uważam za udane. Pierwszy z nich był do Livigno we Włoszech, drugi do Lungau w Austrii.

Włochy...

Wyjazd z Krakowa późnym wieczorem. W autokarze organizatorzy przygotowali nam karteczki mówiące o tym, kto gdzie siedzi. Istniała możliwość zadeklarowania z kim chce się być w pokoju przy zapisach na wyjazd. W autokarze usadzono nas „pokojami”, dzięki temu rozpoczęła się integracja uczestników i wszyscy byli zadowoleni ze swoich sąsiadów. Pomysł bardzo trafiony, bo nikt się nie przepychał podczas wsiadania do autokaru, aby usiąść w jak najlepszym miejscu.

Po drodze okazało się, że nasz autokar jest trochę za wysoki i niemożliwy jest przejazd przez niektóre tunele. Trzeba było zmienić trasę, co automatycznie wydłużyło naszą podróż i wzmogło znużenie jazdą. Pomimo to, następnego ranka wszyscy mieli dość siły, aby ruszyć na stok. Na amatorów zimowych sportów czekało ponad 100 km tras o zróżnicowanym stopniu trudności (mapkę z trasami można obejrzeć na: www.skionline.pl/stacje/mapa.php). Przy pierwszym zjeździe, jak się po kilku metrach okazało, wybrałam zbyt trudną trasę na moje możliwości. Zjazd czarną trasą wypełniony upadkami sprawił, że w nartach poluzowało się wiązanie. Sprzęt wylądował w serwisie na dole, a ja nie wróciłam już tej zimy na czarną trasę. W kolejnym sezonie nie popełniłam już tego błędu i pierwsze zjazdy w ramach przypomnienia odbyły się na łagodnych trasach:)
 

Po mieście (bardziej miasteczku) kursowały autobusy, z których korzystali przede wszystkim turyści. Linii jest kilka, więc z łatwością można było dojechać w każdy zakątek. Nie jest to wcale jednoznaczne z tym, że zawsze wsiadło się do autobusu! Chętnych na podróż było wielu, szczególnie w godzinach popołudniowych. Bywało tak, że załadowany do granic możliwości autobus nie zatrzymywał się na przystanku wprawiając w niezadowolenie oczekujących.
Jak się już wsiadło do autobusu to też nie był jeszcze pełen sukces. Trzeba było uważać na głowy, ręce, nogi, nosy, uszy… nigdy nie wiadomo, z której strony mógł nastąpić atak wysiadającego ze swoim sprzętem narciarza. Osobiście nie zdejmowałam kasku w autobusie. Momentami było tam niebezpieczniej niż na stoku;)

Minusem jazdy w Livigno były tłumy ustawiające się przed kolejką gondolową w godzinach otwarcia stoku. Rano było tam równie niebezpiecznie jak w autobusie popołudniu. Tłum napierał z każdej strony. Po dłuższej chwili kolejki były rozładowane, ale pierwszy wjazd na górę nie należał do przyjemnych.

Wieczory spędzaliśmy we własnym gronie w pensjonacie, na co nieprzychylnym okiem zerkała właścicielka, albo w dyskotece/barze Cocodi (mam nadzieję, że dobrze zapamiętałam pisownię). Każdego wieczoru było tam wielu ludzi, przede wszystkim Polaków:)

Jeszcze jedna istotna informacja. Livigno to strefa bezcłowa. W licznych znajdujących się tu sklepach ze sprzętem sportowym, ubraniami znanych marek, perfumami czy alkoholami można zrobić zakupy taniej niż w innych miejscach. Dla przykładu Finlandia 1,75 l kosztowała niecałe 10 euro. Nie powinien dziwić fakt, że kierowcy autobusu przy pakowaniu bagaży w drodze powrotnej narzekali na zbyt dużą wagę rzeczy;)