subskrybuj autora
(subskrybuje: 0 osób)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 10 (+9/-0)
Komentarze 1 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

Ministry of Sound w Londynie

Trendsetter w zakresie imprez klubowych

Każdy wielbiciel muzyki house’owej wie, czym jest Ministry of Sound. Ale klub MoS w Londynie polecam każdemu, nie tylko fanom muzyki klubowej. Trafiłam tam za 10 funtów na najlepszą klubową imprezę w życiu. Może była najlepsza dlatego, że akurat grał Roger Sanchez, guru muzyki klubowej, a może dlatego, że w klubie jest chyba z 5 sal, więc naraz w jednym miejscu jest 5 imprez. Może spodobało mi się to, że wcale nie trzeba w MoS być odstawionym i wylansowanym, w przeciwieństwie do  większości warszawskich klubów. Swoją drogą, nie wiem z czego to wynika, że w warszawski nightlife kojarzy się głównie z dziewczynami w szpilach i facetami w markowych ciuchach. Ja nie twierdzę, że dobrze by było gdyby każdy wchodził do klubu w łachmanach, ale przecież najważniejsza powinna być dobra zabawa. A wieczór może zepsuć selekcjoner odmawiający Ci wejścia z bliżej nieokreślonego powodu. No i właśnie w Ministry, miejscu które teoretycznie jest trendsetterem imprez klubowych takiej sytuacji nie ma. Klub jest zaprojektowany tak, aby każdy miał ochotę spędzić w nim jak najwięcej czasu (i co za tym idzie, wydał sporą ilość pieniędzy;)). Dla palaczy przeznaczona jest ogromna, ocieplana weranda, na której doskonale słychać muzykę. Tam można także zakupić hot doga czy zapiekankę, w razie gdyby ktoś zgłodniał. Dzięki temu, że klub jest bardzo przestronny, mieści się w nim mnóstwo ludzi. I to na parkiecie nie przeszkadza, a wręcz zapewnia lepszą zabawę. Jedyny mankament to bardzo długa kolejka do szatni (i fakt, że szatnia jest płatna). Ale atmosfera imprezy jest tak świetna, że można to wybaczyć. Zostałyśmy w Ministry do 4, czy 5 rano, dopóki nie padałyśmy na twarz i przez to miałyśmy kłopot z powrotem do domu. Metro w nocy w Londynie już nie jeździ, a autobusy nocne nie bardzo ogarniałyśmy. Wsiadłyśmy do autobusu jadącego na Trafalgar, bo wiedziałyśmy przynajmniej, że to w naszą stronę. Miałyśmy zamiar zapytać kierowcę autobusu co dalej. Jak się okazało, autobus nie wjechał na pętlę, tylko w jakąś boczną uliczkę przy Trafalgar, co już wydało nam się dziwne. Mimo to podeszłyśmy do kierowcy, który powiedział, że of course nam pomoże, tylko musimy chwilę poczekać. Kiedy wszyscy pasażerowie wysiedli, kierowca pozamykał drzwi autobusowe od środka i poszedł czegoś szukać do swojej kabiny. Byłyśmy w tym momencie pewne, że albo nas porwie, albo zrobi nam jakąś inną krzywdę. Na szczęście zanim zaczęłyśmy kombinować jak uciec, kierowca wrócił z rozkładem jazdy autobusów nocnych i wszystko nam wytłumaczył, po czym nas wypuścił. Ufffff… trochę za dużo wrażeń jak na jedną noc.




Ostatnio komentowane notatki autora: