Autor maria
subskrybuj autora
(subskrybuje: 1 osoba)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 37 (+116/-0)
Komentarze 15 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

15/02/12 publiczna
W temacie: Mongolia

MONGOLIA – klasztor Gandan.

W przewodniku wyczytaliśmy, że najlepiej odwiedzić to miejsce o dziewiątej rano, by zobaczyć poranne modlitwy.


Więc rano wstajemy będąc w połowie podekscytowane perspektywą zobaczenia mnichów w akcji podczas ich modlitw, a w drugie połowie potwornie zmęczone i biegniemy już znajomymi uliczkami Ułan Bator na wzgórze, gdzie znajduje się kompleks świątynny Gandan.
 

 

Obecnie jest to najważniejszy ośrodek świątynny w Mongolii. Pierwsza świątynia powstała tu w 1809 roku, jednak w 1937 roku władze komunistyczne zdecydowały zniszczyć cały klasztor. Jednak w 1944 roku prezydent Henry Wallace wizytował Mongolię i odbudowano szybko Gandan by mógł odwiedzić buddyjską świątynię, ponieważ komuniści zniszczyli wszystkie świątynie w całym kraju.

 

 

Jest za pięć dziewiąta, kiedy pojawiamy się na klasztornym dziedzińcu. Mnisi zaczynają już się zbierać, widzimy jak niektórzy układając jeszcze swoje żółto-rude szaty dobiegają do reszty. I wszystko się zaczyna. Kilku mnichów wychodzi ze świątyni trzymając chorągwie – wtedy cała reszta dzieli się na młodszych adeptów i starszych mnichów. Młodzi wchodzą do świątyni, a my szybko podejmujemy decyzję, że biegniemy za nimi. Nieśmiało stajemy w drzwiach świątyni i jakiś mnich zaprasza nas sympatycznie do środka. Siadamy gdzieś na boku, w tej bajecznie kolorowej, dosyć ciasnej świątyni i obserwujemy cały ten spektakl.

Zaczyna się od spokojnych mantr, napięcie narasta a mnisi recytują i czytają manuskrypty – wyglądają one jak podłużne, poziome, kawałki papieru, oprawione w drewniane deski i owinięte w kolorowe, jedwabne materiały, najczęściej żółte lub pomarańczowe. Mnisi co chwilę je odwijają i zawijają. I nagle przychodzą malutcy adepci z wielkimi mosiężnymi, parującymi czajnikami, wtedy wszyscy nie przerywając recytowania tych niskich tonów, wyjmują drewniane lub kamienne miseczki i ci młodzi po kolei nalewają im zawartość czajników – która okazuje się być gorącym, parującym mlekiem. Niektórzy mnisi ze swoich żółtych toreb wyciągają wafle – przy czym modlitwy trwają dalej nie przerwane. Ale od tego momentu dramatyzm sytuacji już tylko rośnie. Do akcji włączają się kadzidła, zioła, parujące napary i ziarna jakichś zbóż – mnisi je sypią, palą, wznoszą co chwilę w górę, bezustannie oczywiście recytując coś w niezrozumiałym zupełnie dla mnie języku. Wydaje mi się, że nie jest to mongolski. Ci ważniejsi ubierają kolorowe płaszcze, na niskiej jednostajnej nucie modlitwy trwają. W pewnym momencie do prowadzącego całą ceremonię podchodzą świeccy i składają kolorowe szarfy – hotog i pieniądze, a mnich czyta treść kartek, jakie podają. Wszyscy świeccy łapią te kolorowe wstęgi, niektórzy nawet owijają się nimi. Kadzidła się palą, szarfy, promieniście rozpostarte między mnichami i wiernymi, wypełniają teraz swoimi tęczowymi kolorami całą scenę, dalej mnisi podnoszą jakąś szkatułę, w tym momencie jednostajny ton mantr zostaje wzmocniony szalonymi dźwiękami instrumentów - metalicznymi uderzeniami talerzy, dudnieniem bębnów i dźwiękiem muszli.

Tak to wyglądało z mojej perspektywy – turystki, która nie zna się na buddyzmie, jedynie z zaciekawieniem oglądała tę kulturę. Ale naprawdę polecam by to wszystko zobaczyć!