KomentatorAutorWydawca MarcinM
Marcin
subskrybuj autora
(subskrybuje: 2 osoby)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 159 (+270/-0)
Komentarze 121 (+93/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

20/09/13 publiczna

Django wciąż niepokonany

Moda na remake’i trwa w najlepsze. Jakiś czas temu można było oglądać nową wersję kultowego „Koszmaru z ulicy wiązów”, jeszcze wcześniej, bo bodaj w 2007 roku, Rob Zombie stworzył mocno autorski film na podstawie słynnego „Halloween” Carpentera. Nie dalej jak dwa miesiące temu miałem okazję obejrzeć kolejną wersję nieśmiertelnego (czyżby?) „Drakuli”. Latem do kin weszła nowa wersja „Martwego Zła”, pobłogosławiona przez samego reżysera oryginału – Sama Raimiego.

W tym wszystkim zastanawia mnie jedno – czy faktycznie w większości tych projektów chodzi o hołd dla kultowych filmów, które oglądało się za dzieciaka, a dziś zajmują honorowe miejsce w domowej kolekcji? A może jednak o zwykły zarobek?

Ja uważam, że wielu tym filmom, może i zrealizowanych czasem lepiej, czasem robionych niemal scena w scenę, daleko do oryginałów. Takie „The Thing” Carpentera czy „Mucha” Cronenberga to wyjątki, które tylko potwierdzają regułę.

Na tym tle zaskoczył mnie zdecydowanie pozytywnie „Django Unchained” w reżyserii Quentina Tarantino. O tym człowieku mówi się często złośliwie, że sam nie stworzył żadnego filmu, a jedynie kręci coś w rodzaju wycinanek, złożonych z filmów exploitation wszelkiej maści, które on sam przecież uwielbia. Być może ci którzy tak mówią mają rację. Ja jednak pytam - co w tym złego?

Taki „Django” (oparty na brutalnym włoskim westernie z 1966 roku, w reżyserii Sergio Corbucciego) to przecież kawał świetnej zabawy, momentami groteskowej, momentami zaskakującej. Reżyser bawi się konwencją, co chwilę puszcza oko do fanów kina eksploatacji – choćby w jednej ze scen, w których pojawia się Franco Nero, czyli oryginalny odtwórca roli Django, siadając obok naszego bohatera i nawiązując krótki dialog na temat wymowy nazwiska „Django”. Zresztą – już na początku film wita nas klasyczną piosenką, która otwierała „Django” z 1966 roku!

Sukces Tarantino nie jest przypadkowy. Jego filmy są po prostu nośne – świetnie się je ogląda jako produkcje filmowe jako takie, a przy okazji każdy nieco bardziej obeznany fan kina znajdzie jakiś szczegół, choćby drobny motyw, będący nawiązaniem do klasyki, nierzadko kina klasy B. A że ja takie kino uwielbiam…