
8 osób
Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: po publikacji
Najlepszy guesthouse w Gruzji
Dom rodziny Zandarashvili w Sighnagi
Najczęściej sypiam w namiocie, nie inaczej było też podczas eksplorowania Kaukazu. Ale człowiek chce się raz na jakiś czas porządnie umyć i wyspać bez plecaka pod stopami. Dodatkowo tyle się nasłuchałam o tym, że najlepsze jedzenie w Gruzji jest w gościńcach. Kiedy więc wylądowaliśmy w Sighnaghi, a w obezwładniającym upale nie chciało nam się szukać miejsca na namiot, zdecydowaliśmy, że to jest ten moment. Na porządne jedzenie i łóżko w rozsądnej cenie.
Staliśmy na jednym z głównych placów miasteczka, kiedy zatrzymał się przy nas samochód. „Cześć, jestem David, jeśli macie Lonely Planet – jestem na pierwszy miejscu” – powiedział ciemnowłosy mężczyzna, zachwalając noclegi za 10 GEL/os. i podając nam wizytówkę. Nie byliśmy przekonani do tak nachalnej promocji, zresztą chcieliśmy jeszcze zobaczyć Bodbe, zanim gdzieś się zadokujemy. Po południu okazało się, że guesthouse Davida jest rzeczywiście najtańszy w mieście. Zadzwoniliśmy, przyjechał (!) po nas i nasze ciężkie plecaki i zawiózł do siebie. Strzał w 10.
To miejsce trudno przeoczyć
(Mateusz J.)
Dom rodziny Zandarashvili jest bardzo duży. Pokoje o różnym standardzie są na każdym piętrze, zaczynając od najprostszych (ale nadal prywatnych) na dole, ze wspólną łazienką, a kończąc na nowiutkich apartamentach z łazienką i balkonem. A balkon w tym miejscu to rzecz istotna, bo widoki na góry są niesamowite. Na szczęście można je podziwiać także z werandy przylegającej do jadalni. Wspólne łazienki są czyste, pokoje jak na dwójki całkiem przestronne (chociaż oczywiście wzięliśmy opcję najtańszą). Można korzystać ze wspólnego komputera, do woli herbata i kawa.
Początek kolacji. Niech Was nie zmylą małe porcje, gdy tylko jeden stawał się pusty, pojawiał się następny.
(Mateusz J.)
Dość o spaniu, bo to jedzenie jest głównym bohaterem tego miejsca. Jedzenie i sympatyczna gruzińska rodzina. Za 20 lari (15 dla wegetarian) dostaniemy śniadanie i obiadokolację. Wierzcie mi, nie będziecie w stanie tego przejeść. A jest co – kuchnia na wskroś gruzińska, z masą warzyw i owoców. Na zimno i na gorąco, na wspólny stół ciągle wjeżdżają dokładki. Gospodarze podają też wino domowej roboty, bez limitu (tu akurat nie będę się przesadnie zachwycać). Przy stole cała masa turystów – akurat za tłumami nie przepadam, ale da się wytrzymać. David i jego rodzina doradzą gdzie pojechać, załatwią bilety, namówią kierowcę marszrutki, by najpierw podjechał pod ich dom itp. itd… A kiedy wyczują, że nie jesteś zblazowanym turystą, jak poznane tam Francuzki, które nie pytały nawet o ceny, dowiesz się wielu ciekawych rzeczy o Gruzji.
Z czystym sumieniem zachęcam do odwiedzania Davida i jego rodziny, nawet na jedną noc. To dobre miejsce wypadowe na zwiedzanie Kachetii, a skoro trafiają tu też rodziny z dziećmi… kto wie, może następnym razem zostaniemy na dłużej?
