Z widelcem w podróży
7 osób
Moderatorzy:
    Agata Ola

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: tylko niezaufani
RSS RSS
Zarejestruj się

11/05/12 od maria

Chorchog - Klasyczne danie stepowe kuchni mongolskiej

Danie, które jest ciekawe od początku do końca - od samego smaku, wyglądu, po wszystkie rytuały z nim związane.

Kiedy na zaproszenie pojawiliśmy się u jednej rodziny Mongolskiej, nasi gospodarze postanowili z tej okazji wydać ucztę i tajemniczo oznajmili, że wieczorem przyrządzają dla nas Chorchog, mówili coś jeszcze o kozie i że będzie cała rodzina i sąsiedzi jeszcze. Brzmiało to wszystko dość tajemniczo… poza tym czuliśmy się bardzo zaszczyceni.

Od samego rana zaczęło się szykowanie święta. Można powiedzieć, że super powolny i spokojny rytm dnia został zaburzony tym trochę – w jurtach domownicy zaczęli się uwijać, by przyrządzić to danie. Pierwszy krok był mało przyjemny, ja, przyznam, niechętnie mu się przyglądałam – bo było to zabijanie kozy. Mężczyźni zajęli się następnie oporządzaniem zwierzęcia, inni przytargali ogromne metalowe naczynie i kamienie. Równocześnie ktoś zaczął szykować warzywa – marchew, kapustę…
 

 
Cała receptura okazała się dość prosta: kamienie na następne parę godzin zostały wrzucone do paleniska, by się jak najbardziej rozgrzały, a następnie do metalowego naczynia zaczęto wkładać kawałki mięsa tej kozy, warzywa i te rozgrzane kamienie, tak warstwami - wszystko na przemian. Potem nasi gospodarze zamknęli szczelnie naczynie i odstawili na następne parę godzin. Czas wolny :)

Pod wieczór do naszej jurty zaczęli się zjeżdżać wszyscy goście – kuzyni, dziadkowie, sąsiedzi, znajomi. Nagle w jednej jurcie znalazło się ponad dwadzieścia osób, albo i więcej. Większość Mongołów miało na sobie tradycyjne szaty. W centralnej części jurty usiedli najważniejsi członkowie rodziny, czyli starszyzna, ona też nas powitała i oficjalnie zaprosiła do wspólnego świętowania.

Wniesiono metalowy gar, otworzono szczelne zamknięcie i szczypcami zaczęto wyjmować kamienie – które okazały się całe tłuste. Wtedy Mongołowie te gorące kamienie zaczęli brać do rąk i przekładać z jednej do drugiej, nas też do tej czynności zaprosili, jak się okazało taki jest zwyczaj. Odstrasza to choroby i ma przynosić szczęście. Następnie do mis zostały przeniesione osobno warzywa i mięso. Każdy dostał papier toaletowy, by wytrzeć te tłuste ręce i potem dostawał mięso i warzywa. Całe jedzenie odbywało się palcami i polegało na obgryzaniu kości. Mięso okazało się pyszne, ale mi i tak najbardziej smakowały marchewki :)

Potem do akcji wkroczył kumys. Czyli napój z fermentowanego mleka kobyły, o całej ceremonii picia kumysu można przeczytać w tej notatce. Równocześnie zaczęło się rytualne picie wódki w czarkach.

Kolejnym punktem programu okazały się śpiewy. Według zwyczaju na takim święcie trzeba odśpiewać sześć pieśni. Wyznaczona, czy chętna osoba dostawała czarkę z kumysem i zaczynała śpiewać. Pieśni w języku mongolskim naprawdę brzmiały pięknie! Nagle zwrócono się do nas – abyśmy też im zaśpiewali jakąś naszą pieśń. Po krótkim namyśle wybraliśmy „Hej Sokoły”, Mongołowie szybko podłapali refren i całą jurtą wrzeszczeliśmy „HEJ, HEJ” :)
 

 
Jak wielokrotnie pisałam wcześniej, w Mongolii więzy rodzinne są bardzo ważne, a im starszy jest członek rodziny tym otoczony jest większym szacunkiem. To właśnie starszyzna decyduje o przebiegu np. takiego święta. W pewnym momencie maluchy zaczęły się nudzić i pobiły się kamieniami, a potem zaczęły płakać. Na to starszyzna w ciągu minuty wyszła z jurty a cała reszta za nią. I tak zakończyła się nagle ceremonia. Był to dla nas pewien szok, ale jasno zostało pokazane, kto w tej rodzinie rządzi. Nie mniej, całe Chorchorg wspominam bardzo miło, było to wszystko dla mnie magiczne, pozwoliło mi zasmakować Mongolii – dosłownie i w przenośni.