Targi, bazary, jarmarki
5 osób
Moderatorzy:
    Agata Ola

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

Bazarowy mikrokosmos

Lubię gdy lektura jakiegoś tekstu przywołuje inne wspomnienia, skojarzenia w czasie i przestrzeni. Czytając tekst Marty o targu w Brzegu Dolnym przypomniały mi się nie tylko czasy, gdy jako mały szkrab chodziłam z mamą na bazarek w każdą sobotę, ale też i inne targi, które zdarzyło mi się odwiedzić w życiu.

Choćby taki targ w Gruzji. Tam wypad na targ to była cała eskapada. Zabieraliśmy tam praktycznie wszystkich gości, którzy odwiedzili nas podczas naszej rocznej emigracji na Kaukaz. Najpierw trzeba było znaleźć właściwą alejkę - i tylko ja wiem ile razy się tam zgubiłam. Targ, to był świat w pigułce.. ciuchy nowe, używane, elektronika, sery, buty, warzywa, zabawki, dewocjonalia, obieraczki do ziemniaków, stare szafy, ryby i mięso. Szczególnie dział mięsny robił wrażenie - zwłaszcza zapachowe (nie mówiąc już o wrażeniu, jakie robił widok świeżego mięsa leżącego obok suszonej ryby). Każda taka wyprawa to było kalkulowanie w głowie czy cena jest przystępna (bo może ktoś przyadkiem podbił ją bo zorientował się, że jestem cudzoziemką), testowanie produktów, czy churchela aby smaczna, negocowanie ceny... Czasami człowiek wracał nie tylko obładowany rzeczami które musiał kupić, ale też i niespodziewanym prezentem w postaci 10 kilo proszku do prania "bo dziś jest święto i każdy musi dostać prezent".

Właśnie, testowanie produktów. Skoro o tym mowa to przenieśmy się na bazar w Skopju, gdzie chcąc kupić butelkę "domowej" rakiji trzeba było jej najpierw... spróbować. Czasami zresztą nawet nie planowałeś kupować rakiji, a i tak przy okazji innych zakupow (dajmy na to sera) częstowano cię tym domowym specjałem, bo a nuż może się jednak skusisz. I weź tu potem wracaj do domu przy 40-stopniowym upale...

40-stopniowy upał.. Ach, no tak.. Nie wiem jaka była temperatura podczas mojej wizyty na bazarze w Szanghaju, ale było jak w piekle (głównie przez wysoką wilgotność powietrza). I na tym bazarku co i rusz ktoś mnie ciągnął za rękę na poddasze jakiejś rudery, żeby pokazywać "oryginalne", Pumy, Addidasy, Omegi, Prady. Chyba w życiu nie widziałam na raz tylu Rolexów. Zgroza, ale z bazarku wyszłam z jednym małym drewnianym lustereczkiem - żeby było śmieszniej, chyba nawet nie "made in China".

(Moyan Brenn, CC BY-ND 2.0, http://www.flickr.com/photo...)

Wspólnym mianownikiem bazarów jest ich teatralność. Każdy ma tu do odegrania swoją rolę - sprzedawca musi jak najlepiej zareklamować swój towar; Ty musisz udawać, że wcale nie chcesz go kupić. Trzeba pokręcić nosem, potargować się, może nawet przejść się, potem znowu wrócić...  W niektórych krajach, jak Turcja czy Egipt, wręcz trzeba się targować, a zejście z ceny o połowę czy więcej jest tu normą. Dla tych z nas, którzy przywykli do zestandaryzowanych cen z sieciówek może nawet być to czasem męczące.. Ale chyba nadal ma wiele uroku, skoro wciąż słyszę od znajomych wracających z ich dalekich podróży, że to czy tamto udało im się wytargować za połowę ceny.

Mówi się o tym we wpisach (lub komentarzach do nich):