Na odsłuchu
12 osób
Moderatorzy:
    MarcinM

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: autorzy i obserwujący
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

20/11/13 od MarcinM
W temacie: Some Years After

Tęcza w Ciemności

Pierwszy etap działalności Rainbow

Gdy skład znany jako Deep Purple Mark III (z Glennem Hughesem i Davidem Coverdale'em) coraz bardziej ciążył w stronę muzyki funk i soul, Ritchie Blackmore postanowił definitywnie rozstać się z zespołem, z którym zyskał światową sławę i opinię jednego z najlepszych rockowych gitatrzystów. Złożyło się tak, że swego czasu uwagę gitarzysty w czerni przykuła grupa Elf, która otwierała koncerty Deep Purple. W zasadzie to nawet nie sama grupa a jej frontman – Ronnie James Dio. Człowiek o niepowtarzalnym, potężnym głosie.

Sprytny zabieg zastosował wówczas Blackmore – zaprosił prawie całą kapelę do wspólnego muzykowania, nagrał z nią debiutancki album „Ritchie Blackmore's Rainbow”, następnie zwolnił wszystkich (poza Dio) i zaczął kompletować swój dream team – jako basistę wytypował Jimmiego Baina, zaś za perkusję zaprosił Cozy'ego Powella – jednego z najwybitniejszych pałkerów hard rocka i heavy metalu. Za klawiszami zasiadł Tonu Carey, jednak w Rainbow parapety odgrywały rolę raczej drugoplanową, w przeciwieństwie do Deep Purple. Nie zmienia to faktu, że drugą płytę, a w zasadzie pierwszą jako takiego Rainbow, otwiera zakręcone klawiszowe intro, które płynnie przechodzi w „Tarot Woman”.

„Rising” to album wybitny, który do dziś brzmi świeżo – jest tu zarówno ciężar, świetne gitarowe riffy i solówki, jak i bardzo staranna produkcja. „Rising” to ważny album dla rozwoju heavy metalu, a także jeden z tych krążków, który przyczynił się do powstania power metalu (ponoć również ze względu na te rzekome „smoki” w tekstach – konia z rzędem temu, kto mi na „Rising” wskaże jakiegokolwiek smoka). Oczywiście atmosfera baśniowości spowija te kompozycje, zwłaszcza we wspomnianym „Tarot Woman” czy epickich „Stargazer” i „A Light In The Black”. W zasadzie „Rising” zawiera tylko jeden zgrzyt - „Do You Close Your Eyes” jest utworem, którego wolałbym nie znać. Cała reszta, czyli pięć kompozycji, to esencja hard rocka i doskonałe świadectwo wokalno-instrumentalnego geniuszu połączonego z jakąś niezwykłą chemią między muzykami, jakie cechowało skład Rainbow z Dio na wokalu.

Obrana stylistyka znalazła swoje odzwierciedlenie na następnym studyjnym albumie - „Long Live Rock'n'Roll”, dla wielu jeszcze doskonalszym, dla innych nieco gorszym, dla mnie po prostu równie udanym. W międzyczasie Rainbow wydali „On Stage”, zapis koncertowego szaleństwa ekipy Blackmore'a, jednak koncertowe impresje tego zespołu nie należą do moich ulubionych (ginie gdzieś ogień, cechujący studyjny materiał Tęczy). Jeśli chodzi o Blackmore'a, to pokazał wystarczająco dużo na „Made In Japan”, zaś Dio lepiej posłuchać u boku Tony'ego Iommiego i Black Sabbath, na koncertówce „Live Evil”.

Pod koniec lat 70. panowie Blackmore i Dio pokłócili się. Jedne źródła podają, że Dio upomniał Ritchiego, że „Rainbow to My, nie tylko Ty”, czym rozzłościł gitarzystę (kontekstem było zdjęcie samego tylko Blackmore'a w czasopiśmie muzycznym). Inna wersja jest taka, ża niespokojnemu gitarzyście zamarzył się komercyjny sukces i szczyty list przebojów, a Dio, ze swoimi tekstami spod znaku magii i miecza, nie pasuje do wizerunku takiego rockowego boysbandu.

Wiadomo tyle, że w 1979 roku drogi Dio i Blackmore'a rozeszły się na zawsze. Po paru latach Dio napisze utwór dla Ritchiego, jak je raperzy nazywają - diss, przewrotnie zatytułowany "Rainbow In The Dark" ("Tęcza w Ciemności"). Po odejściu małego wielkiego wokalisty, do Rainbow dołączył niejaki Graham Bonnet, zaś za bas chwycił stary znajomy Roger Glover, ale to temat na inną historię...