Na odsłuchu
12 osób
Moderatorzy:
    MarcinM

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: autorzy i obserwujący
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

30/09/13 od MarcinM

Nie zaczynaj (za późno)?

Kilka słów na temat powrotu Black Sabbath

"Don't Start (Too Late)" to tytuł miniaturki instrumentalnej, poprzedzającej utwór "Symptom of the Universe", który znalazł się na wydanej w 1975 roku płycie "Sabotage". Czy dla legendarnej grupy, jednego z filarów heavy metalu, jest już za późno? Czy reaktywacja okazała się dobrym krokiem (od strony artystycznej, bo komercyjny sukces tylko głupiec by usiłował podważać).

11 listopada 2011 roku, w słynnym holywoodzkim klubie Whisky A Go Go odbyła się huczna ceremonia, podczas której Black Sabbath w swoim oryginalnym składzie ogłosili reaktywację i, co za tym poszło, nagranie nowej płyty.

Zespół na stare lata polubił magię cyfr - 11.11.11, potem krążek zatytułowany "13", wydany, a jakże, w 2013 roku.

W międzyczasie nad grupą zaczęły krążyć jednak czarne chmury - najpierw z zespołu wycofał się oryginalny perkusista Bill Ward, zaś na początku 2012 roku u lidera grupy Tony'ego Iommiego zdiagnozowano nowotwór układu chłonnego (a przecież nie tak dawno, bo w maju 2009 roku, swoją walkę z rakiem przegrał Ronnie James Dio, współpracujący wówczas z grupą).

Pomijam tutaj problemy Ozzy'ego z używkami, z kórymi to boryka się od czasów, których najstarsi górale nie pamiętają. W międzyczasie zdążył dwukrotnie podpalić swój dom... Czyli wszystko po staremu.

Co do samej płyty - w samych Stanach, w pierwszym tygodniu sprzedaży, "13", poprzedzony singlem "God is Dead?", roszedł się w nakładzie 141 tysięcy egzemplarzy, a grupa pierwszy raz w czasie swego istnienia znalazła się na szczycie Billboardu, okazał się też najlepiej sprzedającym krążkiem w ojczyźnie Sabbs - Wielkiej Brytanii.

U nas album oczywiście nie przeszedł bez echa - pierwsze miejsce na liście przebojów Trójki i utrzymywał się na szczycie listy sprzedaży (należy nadmienić, że album w podstawowej, czyli okrojonej wersji, został wydany u nas w wyjątkowo szpetnej serii Zagraniczna płyta - polska cena).

Ale ja chciałem tak naprawdę napisać kilka słów o najnowszym albumie. Minęło już dostatecznie dużo czasu, by na trzeźwo spojrzeć na pierwszą od lat płytę grupy z oryginalnym frontmanem i zarazem pierwszą w ogóle z Ozzy Osbournem, ale bez Billa Warda.

Początek płyty dalej mnie odrzuca - główny riff "End of the Beginning" zbyt nachalnie kojarzy się ze słynnym riffem z trytonem, który zdefiniował ciężką muzykę w 1970 roku.
Podobnie jest końcówką właściwej płyty - burza i dzwony, pomysł o którym nawet Geezer Butler powiedział, że są "really cheesy" (ciężko znaleźć odpowiednik, ale mówiąc po naszemu - kiczowaty, nędzny, żałosny - do wyboru, do koloru). Jakieś pytania?

Dla mnie płyta zaczyna się od nieco ślamazarnego, ale przyjemnie brzmiącego "God is Dead?", zaś na dobre rozkręca się w takich numerach jak "Loner" (muzycznie przywodzący na myśl krzyżówkę numerów "Voodoo" i "N.I.B."), niby-rozimprowizowany "Damaged Soul" i "Age of Rason" prowadzony kapitalnym riffem, chyba najlepszym na płycie.

Nie wiem czy "Zegeist", obowiązkowa ballada, która zrobiona została na patentach "Planet Caravan", jest na pewno właściwym pomysłem. Sam kawałek jest przyjemny, ale skoro mamy jeden taki numer, to po co na siłę udowadniać, że jest się przywiązanym do tradycji? Zwłaszcza że ta tradycja ogranicza się w zasadzie do powielania patentów z trzech pierwszych albumów?

Mimo tych zgrzytów "13" słucha się dobrze, album sprawia sporo radochy, jednak nie da się ukryć, że jest nieco wymuszony. Może gdyby producent był inny? Gdyby Bill Ward zasiadł za bębnami? A może po prostu na pewne rzeczy jest już za późno?

Podczas gdy ja rozmyślam nad zaletami i wadami "Trzynastki", panowie z Black Sabbath działają w najlepsze - niedługo ukaże się DVD "Gathered in their Masses", zapis z ostatniej trasy koncertowej.