Na odsłuchu
12 osób
Moderatorzy:
    MarcinM

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: autorzy i obserwujący
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

23/10/13 od MarcinM
W temacie: Some Years After

44 lata od drugiego ataku Sterowca

Ta licząca sobie już 44 lata płyta nie powstawała tak, jak można sobie wyobrazić pracę nad wiekopomnym dziełem. Gdy Zeppelin promował debiutancki album, w przerwach między koncertami wchodził do studia i rejestrował pomysły, które akurat chodziły muzykom po głowach. Nagrywanie zajęło około 8 miesięcy.

I tak słynna dwójka powstawała w kilku studiach londyńskich, w kilku studiach w Los Angeles, w Tennessee i w Nowym Jorku. Jimmy Page sypał riffami jak z rękawa (o tym, skąd brał często riffy wspominam tutaj), a pozostali dzielnie dotrzymywali mu kroku, choć Robert Plant wspomina nagrywanie dwójki jako „szalone czasy”. Rytmiczne ścieżki nagrywano w Londynie, wokale w Nowym Jorku, dogrywki w Vancouver, miksy znów w Nowym Jorku...

W rezultacie powinna powstać płyta pozszywana niczym potwór Frankensteina. Powstało jednak inne monstrum, zwiastujące nastanie ery heavy metalu.

Bo „Led Zeppelin II” to bardzo riffowa płyta. Od otwierającego ją „Whole Lotta Love”, przez miażdżący „Heartbreaker”, nielubiany przez Page'a „Livin' Lovin' Maid”, instrumentalny „Moby Dick”, po wieńczący całość „Bring It On Home” - cały czas mamy do czynienia z gitarowym mistrzostwem świata. Nikt nie pozostaje w tyle – bębny Bonhama to dla mnie najlepiej brzmiąca perkusja uwieczniona w nagraniach studyjnych. Wzieło się to z pomysłu Page'a, by przenieść zestaw z małego pomieszczenia studyjnego do dużej sali – stąd ta głębia i pogłos. Słuchając tego na dobrym sprzęcie z płyty analogowej (którą to szczęśliwie posiadam) można odnieść wrażenie, że znajdujemy się w sali prób albo na koncercie.

Oczywiście ta płyta nie tylko czadowymi numerami stoi – inspirowany muzyką folk i prozą Tolkiena „Ramble On” czy ballada „Thank You” wnoszą na pewno więcej, niż tylko urozmaicenie. Zwłaszcza ten pierwszy zwraca uwagę piękną, melodyjną grą Johna Paula Jonesa, niezrównanego aranżera i zdecydowanie najmniej docenianego muzyka z całej czwórki.

Okładka płyty przedstawia pracę Davida Junipera (wówczas nudzącego się na stanowisku dyrektora artystycznego w jakiejś instytucji, ale za to zakochanego w pierwszej płycie Zeppelinów) – swobodną przeróbkę zdjęcia niemieckich pilotów z okresu I. wojny światowej. Wśród kilku postaci, na tle oczywiście sterowca, możemy zobaczyć członków grupy.

Może i Led Zeppelin dużo zapożyczali od innych wykonawców, jednak nie oszukujmy się – potrafili jak nikt inny zawrzeć w swojej muzyce najczystszą esencję rock'n'rolla, nieokiełznaną i rozbuchaną energię. Tutaj wszystko brzmi bardzo naturalnie. I chyba dlatego ta muzyka do dziś się nie zestarzała. Mimo niezliczonej liczby klonów Sterowca, nigdy przedtem i nigdy potem nie było już takiego zespołu.