Na odsłuchu
12 osób
Moderatorzy:
    MarcinM

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: autorzy i obserwujący
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

05/11/13 od MarcinM
W temacie: Some Years After

21 lat po rewolucji

Debiut Rage Against The Machine

3 listopada 1992 roku ukazał się album, który okazał się jednym z najważniejszych debiutów lat 90. Być może też jednym z najważniejszych albumów rockowych w ogóle?

Rage Against The Machine, czy się ich lubi czy nie, przyczynili się do rozwoju rocka w swojej dekadzie w olbrzymim stopniu – odważne łączenie rapu w wykonaniu wyszczekanego Zacka de la Rochia i gitarowej wirtuozerii Toma Morello, a wszystko to podbite jedną znajepszych sekcji rytmicznych, jaką znał świat ciężkiej muzy, sprawiło że debiutancki longplay Amerykanów do dziś jest nie do przeskoczenia dla wielu naśladowców. Ba, nawet dla samego R.A.T.M., którzy wydali jeszcze dwie płyty ze swoim materiałem i zawiesili działalność w 2000 roku.

Dziś już grupa nie nagrywa nowej muzyki, za to daje koncerty. Wcześniej, niedługo po zawieszeniu działalności, już bez charyzmatycznego Zacka, za to z udziałem Chrisa Cornella (Soundgarden) podbijała muzyczny rynek jako Audioslave. Brad Wilk jest cenionym muzykiem sesyjnym - to on został wybrany jako człowiek, który nagra bębny na ostatni album reaktywowanego Black Sabbath.

Jednak wszystko zaczęło się od wydanej w 1992 roku płyty, opatrzonej niesamowitą okładką ze zdjęciem autorstwa Malcolma Browne'a, przedstawiającym płonącego mnicha buddyjskiego Thích Quảng Ðức. Mnich ten popełnił samobójstwo w akcie protestu przeciwko prześladowaniom buddystów w Wietnamie. Rzecz działa się w 1963 roku.

Zaskakuje spokój postaci z okładki, który tak kontrastuje z pełną gniewu muzyką, która znalazła się na albumie. Już od otwierających płytę dźwięków „Bombtrack” cały czas mamy do czynienia z muzyką buntu wobec zastanej rzeczywistości. Nie jest to jednak jazda na wariata - wspominając o wirtuozerii Toma Morello nie miałem na myśli jakichś zawrotnych prędkości czy gitarowej ekwilibrystyki. Tego tutaj nie uświadczymy – znajdziemy za to przemyślane riffy i intrygujące zagrywki, niby proste, ale grane z niezwykłym wyczuciem, a funkująca rytmika sprawia, że naprawdę trudno usiedzieć podczas takich numerów jak „Killing In The Name”, „Bullet In The Head” czy wieńczącego całość „Freedom”. W utworze „Know Your Enemy” możemy usłyszeć innego niepokornego artystę tamtych czasów – Maynarda Jamesa Keenana z formacji Tool.

Pamiętam jak album był jeszcze w miarę nowy, ale już wtedy jego siła oddziaływania była ogromna – w samej Polsce powstawały grupy takie jak Flapjack czy Kazik Na Żywo, nie próbujące kryć, jak wielki wpływ wywarł na nich Rage Against The Machine (słynny „Ruthless Kick” Flapjacka zawiera wręcz wykrzyczany przez Guzika cytat z „Know Your Enemy”).

Z pewnością rap i metal łączyły się ze sobą już wcześniej, jednak dopiero płyta z płonącym mnichem na okładce zwróciła uwagę świata na to zjawisko. Nie bez powodu – to po prostu album doskonały, a dziś już klasyk. Warto do niego wracać.

Mówi się o tym we wpisach (lub komentarzach do nich):