Kraków
4 osoby
Moderatorzy:
    Agata Mateusz

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

03/02/14 od Agata
W temacie: Wszystko i nic

Warszawa w Krakowie

O tym jak język zdradza pochodzenie

W wieku lat 25 wyprowadziłam się z Warszawy do Krakowa. Warszawiak od pokoleń trafił na teoretycznie mu wrogą krakowską ziemię. Jest wesoło, mija rok, a ja uczę się coraz więcej. W gąszczu wszystkiego co inne, nowe, zaskakujące, jest język. Wykształcenie uwrażliwiło mnie na wszelkie językowe zawiłości, wszystkie różnice, niezgodności, piękne, nowe wyrazy. Każdy wie o tej garści regionalizmów, o żartobliwym licytowania się na wychodzenie na dwór i na pole. Zagłębiałam się w to na studiach, a teraz mam okazję słuchać na własne uszy. Jest tego o wiele więcej. I zdradzam się za każdym razem, kiedy powiem coś zupełnie nietypowego dla Krakowa i w ogóle Małopolski.

Obważanek, nie precel, nie bajgiel Obważanek, nie precel, nie bajgiel (M. Eslick, http://www.flickr.com/photo... CC-BY-2.0)

Niby to samo, a jednak brzmi trochę inaczej, czyli fonetyka

Różnice fonetyczne są subtelne, tylko wprawne ucho je wychwyci (częste zboczenie zawodowe). Nie mówię o ogłoszeniach na dworcach, że pociąg z peronu czeciego odjedzie o czeciej czydzieści – z tego śmieją się sami krakowianie. Właśnie, krakowianie (albo krakusi – krakus urodził się w Krakowie, krakowianin w nim dalej od tego urodzenia mieszka, ale jak się wyprowadzi, zostaje tylko krakusem) Ja powiedziałabym krakowiacy, bo też przyrostek –ak jest typowy dla mowy warszawskiej. A wracając do fonetyki – mowa krakowska udźwięcznia. Czyli jakże piękne twarde, tylnojęzykowe n w „panienka” i „okienko” – zupełnie takie, jak w wyrazie „bank” w całej Polsce. Co dziwne, mówię tak od urodzenia, a nie powinnam, bo tego nie da się nauczyć. Słychać też dźwięczne głoski w połączeniach niezupełnie dźwięcznych. Brad ojca, bukied róż w opozycji do reszty kraju i ich miękkiego t. Muszę tu zaznaczyć, że taka wymowa w żadnym wypadku nie odbiega od normy, nie jest błędem (prócz peronu czeciego rzecz jasna). Posłuchajcie kiedyś, będąc w Krakowie. Na pewno zauważycie też wyciąganie sylaby na końcu zdania czy też mocniejsze jej akcentowanie. I wszechobecne „że” przy czasownikach, doprawdy urocze.

Krakowskie kwiaciarki, nieodłączny element Rynku niezależnie od pogody Krakowskie kwiaciarki, nieodłączny element Rynku niezależnie od pogody (Photo KAmil, http://www.flickr.com/photo... CC-BY-ND-2.0)

Bogate słownictwo, czyli regionalizmy

Ale dopiero ta piękna mnogość różnego nazywania tych samych rzeczy jest najciekawsza. Krakowianin idzie na nogach (nigdy na piechotę) na zakupy, na liście ma wekę (bułkę paryską), grysik (kaszę mannę), golonko (golonkę) i trochę mięsa mielonego na sznycel (kotlety mielone). Na polu zimno, duje (wieje) wiatr, więc ciaśniej zapina płaszcz, żeby znowu nie chyrlał (kaszlał). W uszy zimno, więc ubiera (zakłada) czapkę. Na targu dokupuje kawona (arbuza), trochę borówek (czarnych jagód) i ostrężyny (jeżyny), wieczorem zje sobie z piszingerem (andruty przekładane masą). Wie, że tym razem wyszedł pyszny, wczoraj kosztował (próbował), bandzioch (brzuch) na pewno znowu mu urośnie. Jeszcze tylko papierniczy, niedawno otwarli (zupełnie poprawna, rzadsza forma czasownika „otworzyć”) go niedaleko, bo gdzieś zgubił zastrugaczkę (czasami też strugaczkę, czyli temperówkę). Wszędzie się pytają, czy chce woreczek (siatkę, torebkę), ale po co mu, ma zawsze ze sobą, w końcu oszczędniej. Na chodniku potrąca go jakiś andrus (łobuz) na rowerze. „Pewnie krawaciarz! (warszawiak)” – myśli krakowianin. W domu drzewka (choinki) już nie ma, bańki (bombki) pochowane, a skoro karnawał, to na stole pełna patera chrustów (faworków) i wazon z bławatkami (chabrami). Krakowianin siada przy stole, zdejmuje beretkę (beret, przykład zmiany rodzajów rzeczowników – już poza normą w przeciwieństwie do pojawiających się w tym akapicie regionalizmów), rozluźnia krawatkę (krawat) i myśli, co by tu sobie oglądnąć (obejrzeć). Nagle zauważa na parapecie gołębie. „Zdupcać!” – krzyczy, rzucając w okno pantoflem (kapciem). Będzie musiał wysypać pluskiewki (pinezki) na parapet. I z tego wszystkiego potrącił ręką krachlę (butelkę). Cały stół zalany! Krakowianin pędzi do łazienki po ręcznik, który akurat leży na flizach (płytkach). Racja, rano znowu opatrywał sobie oparzenie na ręce, ciągle się jadzi (nie goi, ropieje). Wyciąganie ciastek z szabaśnika bywa niebezpieczne (piekarnik, piękny wyraz prosto z tradycji żydowskiej - Żydzi przechowywali w szabaśnikach jedzenie na sobotę, kiedy nie można było gotować, żeby nadal było ciepłe). Krakowianin uspokaja się i nastawia wodę w saganie (czajniku), zjada jedną jedyną pomadkę (czekoladkę) na uspokojenie, schowaną w nakastliku (szafce nocnej) na czarną godzinę. W końcu to tylko gołębie.

Krakowska studzienka, zwróćcie uwagę na oficjalną, stołeczną i królewską, nazwę miasta Krakowska studzienka, zwróćcie uwagę na oficjalną, stołeczną i królewską, nazwę miasta (Adamina, http://www.flickr.com/photo... CC-BY-2.0)

Cóż, wystarczy, że raz wymknie mi się, że przyszłam piechotą albo wyszłam na dwór, że nie będę wiedzieć o co chodzi z tymi ostrężynami i piszingerem – i jestem ugotowana. Wszyscy wiedzą, że jestem ludnością napływową. A jak jeszcze wspomnę o ciotecznym bracie... przecież każdy krakowianin wie, że są tylko kuzyni!

Za wszelkie konsultacje w związku z powyższym tekstem serdecznie dziękuję wszystkim moim krakowianinom.