Koncertowo

Moderatorzy:
    pinot

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

31/01/16 od pictori

Peter Hook & The Light w warszawskiej Stodole

7 zdjęć

Pewnie nigdy by nie zaczął grać, gdyby nie pewien koncert punkowego Sex Pistols w Manchesterze, na którym był razem z innym założycielem zespołu Joy Division - Bernardem Sumnerem. "Jeśli oni mogą grać, niewiele potrafiąc, to dlaczego my nie moglibyśmy" - pomyślał po nim. Tak to się mniej więcej zaczęło. Peter Hook kupił wtedy gitarę basową i zaczął się uczyć. Traf chciał, że niezbyt dokładnie przeczytał podręcznik gry na basie i dzięki temu wykształcił dość swoisty sposób gry na tym instrumencie, wolniejszy, nieco bardziej melodyjny niż basistów innych początkujących zespołów wyrastających z punka. Do gitary dokupił też piecyk, jak się okazało, rzężący na niskich tonach, grał zatem głównie wyższe dźwięki. Te "błędy" staną się podstawą brzmienia Joy Division (występującego najpierw pod swojską dla nas nazwą Warsaw). Wzmocnione barowymi akordami sfuzzowanej gitary Sumnera dały potężne brzmienie będące doskonałym tłem dla niepowtarzalnego, głębokiego wokalu Iana Curtisa. Cóż, taki już urok rocka, że pewne zjawiska występowały w nim niejako przez przypadek. Trzeba było kilku błędów, ogromnej pasji grania przezwyciężającej braki, a przede wszystkim charyzmy Curtisa, by zaistniał jeden z najważniejszych zespołów w historii rocka. 
 
Na koncert Hooka, na którym miał grać utwory Joy Division, szedłem pełen obaw. Znałem wykonania muzyków Joy Division, którzy po śmierci Curtisa zmienili nazwę zespołu na New Order i tworzyli już zupełnie inną muzykę, taneczną i bardziej przebojową. Na koncertach nadal jednak chętnie sięgali po stare utwory i - co tu dużo mówić - nie podobały mi się te ich wersje, często bardzo popowe, głównie za sprawą przesłodzonego głosu Sumnera zupełnie nie pasującego do klimatu pieśni Iana Curtisa. Również Peter Hook nie jest jakimś talentem wokalnym, co dobitnie pokazał warszawski koncert, ale o dziwo wypadł lepiej niż się spodziewałem, zwłaszcza w partiach mniej lirycznych, dynamicznych nie raził tak bardzo. Ale najważniejsze było to, że muzycy nawiązywali do dawnego brzemienia Joy Division, grali całkiem mocno, rockowo, z charakterystycznymi sprzężeniami. Koncert składał się z trzech części, w pierwszej Hook z zespołem niejako na rozgrzewkę przypomniał kilka piosenek New Order, potem w dwóch setach zagrał utwory z obu płyt Joy Division. Wcześniejszy prostszy i bardziej surowy Unknown Pleasures wypadł chyba lepiej niż bardziej wyrafinowany Closer. Najwięcej radości jednak sprawiło publiczności odegranie na koniec koncertu Love Will Tear Us Apart, jedynego dużego przeboju w repertuarze Joy Division, przy jego melodii sala oszalała.
 
Dobrze odegrane utwory mogły się podobać, jednak przedstawieniu daleko było do misterium Joy Division. Ale dzięki Peterowi za tę próbę. I za to, że nie próbował udawać kogoś innego niż jest. Wciąż bezpośredni i ekstrawertyczny, jakże inny od introwertycznego Curtisa, będący raczej typem dobrego kumpla niż poety, dał z zespołem The Light koncert warty odnotowania w naszej kronice.  
 
 
Peter Hook & the Light  'A "Joy Division" Celebration'
Warszawa, Klub Stodoła, 30.1.2015