W tureckim autobusie cz.2
Jak jest w środku?
Podróż tureckim autobusem różni się w zależności od pokonywanego dystansu. Co innego kilkunastogodzinne przedzieranie się przez pół kraju, a co innego podróż do małego miasteczka w górach, oddalonego o 100 km od miasta, z którym jest bezpośrednie połączenie ze Stambułem.
Na dłuższych dystansach w cenie biletu dostaje się kawę/herbatę/sok (kilkukrotnie) i coś do przekąszenia (zazwyczaj jest to jakiś rodzaj ciasta). Zazwyczaj można też dowolnie prosić o wodę, w jednym z autobusów dostałam ją w śmiesznym malutkim plastikowym pojemniku ze zrywanym wieczkiem. Musiałam więc wypić ją na raz. Jeżeli akurat nie ma prywatnego ekraniku i słuchawek (kilka programów, oglądanie Epoki Lodowcowej po turecku może być nawet zabawne), jest kilka większych telewizorów i tureckie filmy – czyli jak w każdym kraju w autobusie długodystansowym. Kobieta może siedzieć tylko obok innej kobiety, nawet jeśli jest cudzoziemką (chyba że mamy do czynienia z dwojgiem obcokrajowców, nie rozsadzili nam Hiszpana i Koreanki). Warto zabrać ze sobą koc lub śpiwór, klimatyzacja bywa mordercza. Trzeba się też przygotować psychicznie na koszmarnie opuchnięte nogi – nie tylko długie dystanse są winne, lecz także inny klimat, temperatury. Stopy opuchły mi pierwszy raz w życiu właśnie w Turcji, po pokonaniu ponad tysiąca kilometrów autobusem.
Trochę inaczej będzie w małych busikach (na kilka, kilkanaście osób), obsługujących trasy do miasteczek i wiosek. W takich busach pasażerami są nie tylko ludzie, jechaliśmy też w towarzystwie m.in. kurczaków. Dystanse już mniejsze, ale drogi bywają kiepskie, więc pokonanie 100km może zająć sporo czasów. A co ważne, klimatyzacji się nie doczeka, nawet jeśli busik jest w nią wyposażony. Dziwna mentalność tureckich kierowców. Ci sami kierowcy są o wiele bardziej rozmowni, niż ci w wielkich autobusach. Szczególnie jeśli trafi im się 90% pasażerów z innych części świata. Są dumni ze swoich regionów, opowiadają, zatrzymują się, by kupić lokalne przysmaki (w tym wypadku morele), puszczają lokalną muzykę. Jeden z kierowców zatrzymał się przy ujęciu wody, radząc nam koniecznie spróbować, bo miała być najlepsza w kraju. A drugi zaprosił nas na wesele swojej córki. Przyszliśmy. Właśnie dlatego to podróż busikami wspominam najlepiej, chociaż zazwyczaj umierałam z gorąca i trzęsło jak diabli.
Na dłuższych dystansach w cenie biletu dostaje się kawę/herbatę/sok (kilkukrotnie) i coś do przekąszenia (zazwyczaj jest to jakiś rodzaj ciasta). Zazwyczaj można też dowolnie prosić o wodę, w jednym z autobusów dostałam ją w śmiesznym malutkim plastikowym pojemniku ze zrywanym wieczkiem. Musiałam więc wypić ją na raz. Jeżeli akurat nie ma prywatnego ekraniku i słuchawek (kilka programów, oglądanie Epoki Lodowcowej po turecku może być nawet zabawne), jest kilka większych telewizorów i tureckie filmy – czyli jak w każdym kraju w autobusie długodystansowym. Kobieta może siedzieć tylko obok innej kobiety, nawet jeśli jest cudzoziemką (chyba że mamy do czynienia z dwojgiem obcokrajowców, nie rozsadzili nam Hiszpana i Koreanki). Warto zabrać ze sobą koc lub śpiwór, klimatyzacja bywa mordercza. Trzeba się też przygotować psychicznie na koszmarnie opuchnięte nogi – nie tylko długie dystanse są winne, lecz także inny klimat, temperatury. Stopy opuchły mi pierwszy raz w życiu właśnie w Turcji, po pokonaniu ponad tysiąca kilometrów autobusem.
Trochę inaczej będzie w małych busikach (na kilka, kilkanaście osób), obsługujących trasy do miasteczek i wiosek. W takich busach pasażerami są nie tylko ludzie, jechaliśmy też w towarzystwie m.in. kurczaków. Dystanse już mniejsze, ale drogi bywają kiepskie, więc pokonanie 100km może zająć sporo czasów. A co ważne, klimatyzacji się nie doczeka, nawet jeśli busik jest w nią wyposażony. Dziwna mentalność tureckich kierowców. Ci sami kierowcy są o wiele bardziej rozmowni, niż ci w wielkich autobusach. Szczególnie jeśli trafi im się 90% pasażerów z innych części świata. Są dumni ze swoich regionów, opowiadają, zatrzymują się, by kupić lokalne przysmaki (w tym wypadku morele), puszczają lokalną muzykę. Jeden z kierowców zatrzymał się przy ujęciu wody, radząc nam koniecznie spróbować, bo miała być najlepsza w kraju. A drugi zaprosił nas na wesele swojej córki. Przyszliśmy. Właśnie dlatego to podróż busikami wspominam najlepiej, chociaż zazwyczaj umierałam z gorąca i trzęsło jak diabli.
Powiększ
Ostatnio komentowane na stronie:

14/11/2010
MG
Wodospady Krka
Plitwice w gorszym wydaniu.
Notatki o podobnych miejscach: