O bułgarskiej wsi
czyli o miejscach do których się tęskni
Przy ulicy ustawione plastikowe stoliki. Siedzą panowie i piją Skopsko. Dalej domek - skansen w stylu architektonicznym charakterystycznym dla regionu Dobrudży. Jeszcze cerkiewka, dom kultury, sklep, szkoła…i już cały Garvan. Spędziłam tam dwa tygodnie i było mi tak dobrze jak nigdzie indziej potem.
Garvan jest niewielką wioską na północy Bułgarii, położoną niedaleko naturalnej granicy z Rumunią jaką jest Dunaj. Teren jest pagórzasty, po ulicach szwędają się owce, rakija leje strumieniami, a szopska sałata smakuje najlepiej na świecie.
Co mnie tam urzekło to przede wszystkim ludzie.
Pani sołtys, która zaprosiła nas na kolację mocno zakrapianą rakiją, jej córka, która śpiewała nam cudne bułgarskie pieśni o cyganach, panie z koła gospodyń z którymi zatańczyłam moje pierwsze w życiu horo - najpierw w sali domu kultury, a potem w malutkim barze, Zdravko i jego koń Sabota, którzy wozili nas po okolicy kolorowym wozem, pan, który z płaczem(wywołanym jak przypuszczam ilością wypitej rakii) twierdził, że mnie kocha bo przypominam mu jego zmarłego… syna, wreszcie rybacy z wioski rybackiej nad Dunajem, którzy przygotowali dla nas obiad i zabrali na wycieczkę swoimi łodziami na jedną z dunajskich wysepek.
W Garvan można zobaczyć jakie są początki tytoniu. Czyli począwszy od zielonego liścia, które gdy są już zebrane ludzie nawlekają na sznurek, by potem mogły suszyć się pod daszkiem szałasu. Co prawda o ile zdążyłam się zorientować cały proceder nie jest do końca legalny, ale o ile nie robi się zbyt wielu zdjęć już na terenie gdzie tytoń jest magazynowany – to nikt nie będzie się denerwował z powodu waszej obecności.
Przez wieś, wzgórza, obok rzeki i rybackiej wioski prowadzi szlak turystyczny. Mieszkańcy starają się by zachęcić turystów do rowerowych wycieczek po okolicy. A ogromna to przyjemność pędzić na rowerze z żółtego wzgórza, w zieloną wioskę w dole, mijając pola słoneczników, lasy i szumiący Dunaj.