Lawenda z papryką
Tihany nad Balatonem
Balaton budzi sprzeczne emocje. Jedni polecają, bo łagodny klimat, ciepła woda, blisko z Polski, stosunkowo tanio. Drudzy zdecydowanie odradzają, bo latem mnóstwo turystów, ceny skaczą, a żeby popływać trzeba najpierw iść 10 minut w głąb jeziora. Cóż, de gustibus non disputandum est. A jeżeli Balaton to tylko krótki przystanek po drodze w dalsze rejony? Gdzie zajrzeć, jak ma się mało czasu? Na pewno nie będziemy żałować wizyty w Tihany.
Tihany leży na półwyspie o tej samej nazwie, na północnym (podobno tym, gdzie szybciej woda robi się głęboka) brzegu Balatonu. Miejscowość jest malutka, a droga do niej malownicza, z lawendą, zielonymi pagórkami, majaczącymi w tle winnicami. Wygląda trochę jak żywy skansen, dużo tu pobielonych niskich domów okrytych tradycyjnymi dachami (w tym rejonie jest ich dużo, jeżeli będziemy mieć szczęście, trafimy na miejscowych, którzy chętnie zabiorą nas tam, gdzie stoją tradycyjne chaty – a nie nowe, zbudowane na starą modłę). W lecie jest niemiłosiernie zatłoczone, dlatego lepiej pojawić się tu na chwilę jesienią. Nadal jest słońce, woda ciepła, chociaż z roku na rok jest jej coraz mniej. Niektóre miejsca są już pozamykane, ale na pewno trafimy na otwartą kawiarnię z widokiem na jezioro czy stragany z trzepoczącymi na wietrze białymi obrusami. I z papryką, a jakże, w końcu to Węgry.
Centrum miasteczka stanowi położone na wzgórzu opactwo benedyktyńskie, otoczone przyjemnym ogrodem. Jego wieże widać z daleka jeszcze wiele kilometrów przed Tihany. Jednak to nie ogród jest tu ważny, a widok, jaki oferuje to miejsce. Balaton i jego brzegi na wyciągnięcie ręki. Raz na jakiś czas spokój zakłóci niemiecka wycieczka, ale szybko pójdzie zwiedzać dalej, a my możemy sycić oczy widokiem. Albo wsiąść na rower i jechać gdzie tylko się da, podziwiając przy okazji dwa wewnętrzne jeziora i pustelnie greckich mnichóww północnej części półwyspu. Nie tylko półwysep Tihany, lecz także większość wybrzeży Balatonu bardzo przyjemnie poznaje się właśnie z siodełka. A jeżeli chcielibyśmy sobie trochę skrócić drogę, to w sezonie z Tihany można przeprawić się promem do Szántód na południowym brzegu. Ale może lepiej zostać tutaj, chociaż przez chwilę, i przejść się uroczymi uliczkami. Bo pomimo ewidentnie turystycznego charakteru, Tihany ma w sobie to „coś”. Jesienią czuć to mocniej, kiedy nie atakuje ludzki gwar.
Paprykowy dom, fot. A. Kozłowska
Jeżeli chcemy zostać na noc, przygotujmy się na wysokie ceny, to w końcu żywy skansen. I nie próbujmy rozbijać namiotu na dziko – w całym rejonie Balatonu jest to surowo karane.
