Estońskie Miami
Pärnu - o estońskim kurorcie w czerwcu
Woda? – jest, plaże? – owszem, palmy? – niekoniecznie, temperatura? – komfortowa jeśli jest się zaopatrzonym w kurtkę, szalik i rękawiczki,
wiatr? – wyrywa włosy z głów, puby, cluby i restauracje? – są… ale puste.
Estonka, która opowiadała mi o Pärnu (Parnawie) nazwała je estońskim Miami. W głowie zawirowały mi obrazki pełne słońca, tłumów na plaży, fali Bałtyku przyjemnie szumiących i muzyki dochodzącej z pobliskich pubów.
Tylko, że Pärnu w czerwcu bliżej do syberyjskiego kurortu. Plaże świeciły pustkami, kąpała się tylko jakaś dwójka desperatów, zimny wiatr hulał, a w nadmorskich pubach i restauracjach kelnerzy umierali z nudów.
W taką pogodę życie w miasteczku toczy się w jego centrum. Jest ono malutkie, wystarczy pół godziny by obejść je całe, ale ładne. Z zadbanymi kamienicami, małymi kawiarenkami, cerkwiami, kościołami.
W Pärnu są też dwa miejsca, jedno to Czerwona Wieża www.punanetorn.ee/, a drugie to Gildia Marii-Magdaleny www.maarjamagdaleenagild.ee/in_english.html, gdzie estońscy artyści mają swoje pracownie. Można zajrzeć do tych pracowni, podpatrzeć jak powstają dzieła i zaopatrzyć się w jakieś cudo (biżuterię, ubrania, ceramikę, szkło, zabawki, itd.), ponieważ są one sprzedawane na miejscu.
Jeśli się wyruszy poza starówkę natrafi się na piękne, stare, drewniane wille. Poza willową dzielnicą, zachwycają też zwykłe drewniane domki, których w miastach i miasteczkach jest mnóstwo. Estonia w pełnej krasie!
