
18 osób
Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: tylko niezaufani
Śródmiejski "koloryt"
Polak potrafi
Kilka lat temu kielecki rynek przeszedł gruntowny remont, za cięzkie unijne pieniądze zrobiono z niego granitowa pustnię z jakąś rachityczną zielenią w donicach i "salonem miejskim" czyli grupą ławek i hamaków (dodam tylko, że w szczerym słońcu, zatem udar murowany).
Kiedyś było mało ślicznie, żeby nie powiedzieć obskurnie, a teraz jest granitowo jak w rodzinnym grobowcu. Ale co trzeba przyznać otworzyła się przestrzeń, którą okoliczni restauratorzy postanowili wykorzystać stawiając letnie ogródki, no i fajnie, ale niestety bardzo szybko się okazało, że nie wychodzą na tym pomyśle najlepiej.
Rynek zamyka okazały budynek Urzędu Miasta z siedzibą pana prezydenta i jak to bywa najciemniej jest pod latarnią. Okoliczne kamiennice przeszły frontalny lifyting, ale wewnętrzne podwórka będące siedzibą najdziwniejszych typów ludzkich, już nie. I właśnie parę słów o tych "smakoszach płynów wszelakich", którzy po ciężkiej nocy powstają tak gdzieś około 14 zmęczeni, głodni no i niestety znów spragnieni. Stali się istną zmorą pubów i restauracji, które na wyremontowanym rynku zaczęły swoja działalność. Niektórzy nazywają ich zombie, bo mniej więcej tak wyglądają. Zaczęli od nagabywania klientów, a następnie nieostrożnym zwijali dania ze stołu i co najczęstsze złocisty napój z pianką. Non stop wzywano straż miejską i policję, która 100m dalej ma swoją budkę patrolową i kompletnie nic to nie dawało. Ile było interwencji do władz ratusza i dalej nic. Jeden z właścicieli wpadł na pomysł, że na koniec dnia dawał piwo tym, którzy nie napastowali gości, w końcu lepiej trochę stracić niż wszystko...
I tym razem pudło, przez chwilę było lepiej, ale myślący smakosze wpadli na okrutny pomysł - nie zaczepiają, nie zwijają jedzenia ale oni się tylko przechadzają w okolicy ogródków. No właściwie nic takiego powiecie, ale nie i tu cały szkopuł. Oni roztaczają taką woń, że mimo iż jest to otwarta przestrzeń, to nikt nie jest w stanie dokończyć konsumpcji, a jedzenie nie może się marnować. Woń jest zwłaszcza przy takich upałach nie do wytrzymania, a policja i straż znów mają związane ręce, bo nigdzie nie jest powiedziane, że obywatel ma obowiązek się myć i pachnieć.
Wszedł za mną taki obywatel do sklepu i zacząl nagabywać starszego jegomościa o parę groszy na chlebek, a dobry samartyanin kupił mu ten chlebek. Sprzedawczyni z politowaniem pokiwała głową komentują to tak "-Panie w najlepszym wypadku chleb dostaną gołębie, które są perzez nich już tak utuczone, że niedługo zaliczą je do grona nielotów, a żeby wystartować będzie im potrzebny silnik odrzutowy". Ot taki folklor. Ale dzielni stróże prawa na moich oczach wlepili mandat kobiecie, która na stopniach przed sklepem sprzedawała piwonie z ogródka. Tu wykazali się czujnością i sprawnością, a może tak po ludzku kobiecina lepiej pachniała? Mzag
Kielecki rynek - niby wszystko super, ale nie do końca.
(Asirekas, CC BY-SA 3.0, http://commons.wikimedia.or...)
