Autor monia
subskrybuj autora
(subskrybuje: 0 osób)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 72 (+181/-0)
Komentarze 3 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

Wielki Kanion

cud świata

Jeśli ktoś myślał, że wszyscy Indianie w Ameryce żyją w rezerwatach i nie mają szans na żadne pieniądze to się mylił. Plemię Hualapai całkowicie opanowało turystykę nad zachodnią częścią Wielkiego Kanionu. Na szczęście jest to zupełnie inna postać turystyki niż nad Niagarą. Teren wokół Grand Canyon West Rim jest enklawą, Stany Zjednoczone nie mają tu jurysdykcji. Aby tam wjechać, trzeba mieć specjalne pozwolenie. Przynajmniej od strony zachodniej kanionu, wjazd na własną rękę jest niemożliwy. Na trasie w pewnym momencie jest parking, na którym samochód trzeba zostawić i przesiąść się do specjalnego „dirt road bus”, który dodatkowo pozwala nam przenieść się trochę w przeszłość. Indianie oprócz serwowania zwykłej tandety w stylu „zróbcie sobie z nami zdjęcie w naszych tradycyjnych strojach” (czyli dokładnie tego samego co możemy zaliczyć przy wejściu do metra centrum w Warszawie), zapewniają też typowe indiańskie jedzenie i możliwość zakupienia indiańskich gadżetów w lokalnych sklepach. Za wycieczkę autokarową nad kanion z Las Vegas zapłaciliśmy około 100$. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć imponującą tamę Hoovera i będący w budowie most łączący Arizonę z Nevadą nad rzeką Kolorado (który zresztą niedawno się zawalił, co nie dziwi jako że sprawia wrażenie bardzo kruchego). Z autokaru jest też widok na słynne Joshua Trees, Jezioro Mead i małe, brzydkie wioski zbudowane dla robotników pracujących przy budowie tamy Hoovera, które dziś wyglądają jak opuszczone miasteczka, w których straszy. Ale o Kanionie być miało. Pierwszym naszym punktem był Eagle Point (nazwa pochodzi od jednej ze skał która przypomina orła z rozłożonymi skrzydłami). Co najbardziej szokowało? To, że jakby się chciało spaść na dół to nie byłby to najmniejszy problem. Tam nic nie jest ogrodzone. Przez cały dzień dojrzałam kątem oka może jedną tabliczkę „Be careful” czy coś w tym stylu. A mimo to statystyki przypadkowych wypadków w kanionie są niskie, dużo więcej ludzi zginęło np. z wycieńczenia spacerując w dolinie kanionu. Możliwość zbliżenia się do krawędzi to zdecydowana przewaga nad Niagarą, gdzie człowiek cały czas czuje się jak w XXI w. Nad kanionem natomiast jest dokładnie tak samo jak było 150 i milion lat temu. Uczucie nowoczesności pojawia się dopiero w kolejce oczekującej na przejście szklanym tarasem nad kanionem. O dziwo, ten taras zrobił na mnie mniejsze wrażenie niż ta szklana podłoga w Chicago w Sears Tower. Zrobiło mi się zimno ze strachu dopiero gdy się schyliłam i spojrzałam przez półcentymetrową szparę między szklanymi płytami w dół. Co pomagało się bać? To, że barierki sięgały nawet nie do ramion, więc znowu pojawiało się to uczucie, że jak się postarasz to wyskoczysz. To nie są wrażenia dla ludzi z panicznym lękiem wysokościJAle gorąco polecam! Jedyne co rozprasza to wszechobecni fotografowie, każący każdemu ustawić się w ten sam sposób, po to żeby potem sprzedać te zdjęcia za 50$. Aha, no i skywalk to dodatkowe 30 dolców, stąd moje odczucie, że Indianom w Ameryce wcale źle nie jest. Drugi punkt w West Rim to Guano Point, jeszcze bardziej imponujący. Najpierw zaserwowano nam jedzenie, a potem mogliśmy wejść na wysoką skałę, z której widok kanionu jest tak wspaniały, że wszystko, co się wcześniej widziało przy tym wymięka. Najbardziej żałuję, że nie wykupiłam sobie lotu helikopterem za dodatkowe 100$. Bo w końcu tam nie będę miała okazji prędko wrócić…