Autor monia
subskrybuj autora
(subskrybuje: 0 osób)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 72 (+181/-0)
Komentarze 3 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

Słynne South side Chicago

lepiej trzymać się z daleka

Na Uniwersytecie raz mieliśmy wykład o dziecięcej przestępczości i był tam prawnik, który zajmował się negocjacjami z gangami chicagowskimi. Powiedział, że zaczął to robić, ponieważ codziennie rano jak wychodził z domu na południu Chicago, widział dzieciaka z kulką w głowie i nie mógł pozostawać wobec tego bezczynny. Nie wiem czy to prawda, ale podobno codziennie ginie w Chicago statystycznie półtorej osoby. Oczywiście narazić się można w zakazanych rejonach, do których nie miałam nawet zamiaru dotrzeć. Wszyscy od początku pobytu mówili „nie jedź czerwoną linią dalej niż do Roosevelt”, a moi znajomi bardzo uważali by jak najmniej czasu spędzać tam, gdzie nazwy ulic zaczynają się od S, nie od N. Raz jednak byłam zmuszona do samodzielnej wyprawy na South side, na szczęście w okolice Hyde Parku, czyli bogatej enklawy na południu, gdzie mieszkał Barack Obama. Wybrałam się na wykład na University of Chicago (który swoją drogą został ustanowiony w 1890 roku, a wygląda jak europejski uniwersytet średniowieczny) i musiałam wracać sama jak już było ciemno. Bardziej niż to, że jestem na południu przerażał mnie fakt, że na przystanku przez 30 minut nie spotkałam żywej duszy. W autobusie już miałam pełne poczucie bezpieczeństwa, czyli w sumie nie było tak źle. Natomiast dużo gorzej wspominam przypadkowe wylądowanie na West side, kiedy jeszcze nie znałam Chicago zbyt dobrze i chciałam z centrum dojechać na Jackowo zieloną linią i autobusem (nie róbcie tego!). Nie dość, że to naokoło, to jeszcze w pewnym momencie obejrzałam się po wagonie metra i autentycznie byłam jedyną białą osobą (do rasizmu mi daleko, ale można się wtedy dziwnie poczuć, szczególnie po nasłuchaniu się różnych historii). W końcu wysiadłam na jakimś strasznym pustkowiu, gdzie znowu, byli praktycznie sami czarni w dresach. I kiedy próbowałam przejść przez ulicę, mało nie przejechał mnie samochód, z którego wysiadł młody chłopak w błyszczącym łańcuchu na szyi. Z samochodu zaś wyglądała za nim dziewczyna, przed którą ewidentnie się popisywał. Albo po prostu ta część dzielnicy „była jego i było mu wolno”. W każdym razie kamień spadł mi z serca i mogłam już przestać kurczowo trzymać torebkę, dopiero kiedy wsiadłam do autobusu. Właśnie to najbardziej wyróżnia Chicago, że wystarczy przejechać 2 przystanki autobusowe i jest się w innym świecie. Fascynuje mnie to jak ci ludzie sobie wzajemnie nie przeszkadzają.

Notatki o podobnych miejscach: