Autor maria
subskrybuj autora
(subskrybuje: 1 osoba)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 37 (+116/-0)
Komentarze 15 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

27/03/12 publiczna
W temacie: Mongolia

Konno przez Mongolię.

Jazda konna należy do trzech narodowych sportów Mongolii (obok zapasów i łucznictwa). Dlatego będąc tutaj, nie wyobrażam sobie nie spróbować poznawać tego kraju z perspektywy siodła.

Mongolia słynie z rozległych zielonych stepów, z koni i jurt. Dlatego koniecznie chcieliśmy poznać to wszystko razem, czyli najlepiej przejechać kawałek tego kraju w siodle.
 

 
Można to zorganizować na wiele sposobów - albo umówić się na jedną krótka przejażdżkę konną po okolicy, albo na kilkudniowy rajd konny. My zdecydowaliśmy się na osiem dni takiej przygody. Jeśli chodzi o organizację, to oferty pojawiają się na każdym kroku, ponieważ mongołowie w ten sposób próbują zarabiać na turystyce. Najlepiej oczywiście mieć jakiś polecony kontakt - od znajomych, czy za pośrednictwem guest house'a. Ponieważ turystyka w tym kraju ma ogromny potencjał i mocno się rozwija, jestem przekonana, że z każdym rokiem będzie coraz więcej możliwości na taką przygodę. My zostaliśmy umówieni ze znajomym naszego znajomego, który wynajął nam konie na osiem dni, samochód by wozić nasze bagaże i jedzenie, oraz załatwił nam przewodników. Nocowaliśmy w jurtach... znajomych znajomego naszego znajomego. :)
 

 
By lepiej zilustrować tę przygodę, przytoczę tu fragment z pamiętnika, który pisałam na bieżąco podczas podróży:

W końcu już około szesnastej ( cztery godziny po wyznaczonej na spotkanie godzinie), przyjeżdża Asomia, jemy wszyscy razem lunch (ryż z ziemniakami i kawałkami mięsa). I wreszcie wskakujemy na konie ku naszemu przerażeniu (okazało się bardzo słuszne) na te mongolskie pstrokate siodła. Ruszamy w drogę wreszcie! Pierwsze kroki i dosłownie oberwanie chmury, lunęło, zakładamy kurtki i ruszamy kłusem – i przez najbliższe pięć godzin obrazek jest taki sam: poda deszcz, mokre stepy, my w kolorowych kurtkach kłusujemy przez tą Mongolię. W tym momencie jak spojrzałam na całą scenę z góry doszłam do wniosku że znalazłam się w jakiejś bajce: leje deszcz grubymi kroplami, my mocno okapturzeni, próbujemy kłusować (wychodzi galop, jest o wiele łatwiejszy)wśród rozległych, lekko omglonych stepów mongolskich, w tym morzu zieloności. Potem cali zmoknięci, przemoczeni przemierzamy łąki, galopujemy przez lśniące i jakby seledynowe od deszczu zboża i tylko gapimy się na osnute mgłą i chmurami otaczające nas wzgórza.

Wszystko jest tu niesamowite, łącznie z bólem towarzyszącym każdemu wybiciu się w kłusie. Drewniane łuki siodła wbijają się w pachwiny, tyłek z kolei w innym wymiarze obija się przy wybiciach o to drewno. Jak wygląda jazda: minuta obijania tyłka i zaciskania zębów z tego bólu, ale za to w tym momencie pachwiny i nogi odpoczywają, Ok jak tyłek już przestaje wytrzymywać, to przez kolejną minutę staję w strzemionach na nogach, tak parę minut - i gdy mięśnie odmawiają posłuszeństwa to zaczynam anglezować i wtedy z kolei pachwiny wariują z bólu i tak na zmianę. Ale radocha nie ma co. Jeszcze jest mokro od deszczu i wszystko się obciera…
Ale jakoś do przodu, jakoś, jak chłopaki pytają się mnie jak daję radę - mogłam im odpowiedzieć tylko jedno: „Naprawdę nie mam pojęcia jak.” Przed nami zaczyna się rozległe pole owsa, z chłopakami wychodzimy na prowadzenie i jakoś spontanicznie powstał pomysł że galopujemy. Mówi się , że jak konie poczują wiatr w grzywie i jeszcze przestrzeń do tego to szaleją – ale tu jest odwrotnie, konie są do tego wszystkiego przyzwyczajone, ale za to my nie – opętało nas to wszystko i wprawiliśmy nasze wierzchowce w galop – i już czuję te płynne wybicia, kiedy nie do końca świadoma co robię i dlaczego tym bardziej trzymając jedną ręką wodze i przedni łęk mocno drugą z całych sił smagam konie po zadzie żeby przyspieszać. Z facetami wrzeszczymy „hajla, hajla, hajla!” a konie zaczynają się ścigać i galopować szybciej i szybciej . Wiatr szczypie w oczy, włosy mam rozpuszczone i szaleją na wietrze i kurcze my cwałujemy, mam łzy w oczach i szaleństwo w głowie, i w ten sposób zdobyliśmy jedno wzgórze, gdzie była meta naszego małego wyścigu. I WOW – widok górzystego stepu nas zatkał, kompletnie. Powoli przestaje już padać, jest pięknie.

Wracamy znowu do tego zabójczego kłusa, z przerażeniem próbuję sobie wyobrazić jak wytrzymam kolejne pięć minut a osiem dni, które mamy spędzić w tych siodłach w tym momencie jest dla mnie abstrakcją. Jest pięknie, ale niektórzy z nas płaczą z bólu i zmęczenia. Mniej więcej w ten sposób mijają kolejne trzy godziny. Gdy wieczorem wreszcie dojechaliśmy do celu pod wodospad gdzie mieliśmy rozbić biwak, naprawdę nie wiedziałam, nie wierzyłam w jaki sposób to przeżyłam. Około dziewiątej wieczorem w końcu dojechaliśmy. Nie wiem jakim cudem, na miękkich nogach zeskoczyłam z siodła i miałam ochotę całować ziemię.