Autor KM
subskrybuj autora
(subskrybuje: 1 osoba)

subskrybuj autora, jeśli chcesz otrzymywać informacje o jego nowych notatkach.

Wpisy:
Notatki 30 (+90/-0)
Komentarze 1 (+0/-0)
RSS RSS
Zarejestruj się

Mechaniczny tulipan, boski Diego i najszersza ulica świata

czyli cuda Miasta Dobrych Wiatrów.

Potosí leży na O Buenos Aires mówi się, że to miasto bardziej europejskie niż latynoamerykańskie. Jednak miłość do futbolu panuje tu iście latynoska. Odczuwa się ją idąc po głównych deptakach i co rusz mijając sklepy sportowe, czy też obserwując jak przed sklepem z elektroniką, na wystawionym za szybą telewizorze, na którym właśnie transmitowany jest mecz, zatrzymuje się grupka 15 facetów, żeby na ten mecz rzucić okiem. Jeśli będziecie mieć chwilę czasu w Buenos pójdźcie na mecz Boca Juniors czy River Plate. I na pewno wybierzcie się na Bocę (1). To stara dzielnica robotnicza, znana głównie z kamienic pomalowanych we wszystkie kolory tęczy. Turystyczna Boca to kilka głównych ulic z mnóstwem knajpek, sklepów z pamiątkami, pokazów tanga i sobowtórów Maradony – słowem trochę cepeliada, niemniej nawet mimo to można poczuć tu fajny klimat, przechodząc przez podwórka wymalowane w barwy Boca Juniors, zauważając kable obwieszone starymi butami do grania w piłkę i natykając się na twarz boskiego Diego namalowaną na co drugim murze. Te kilka uliczek to Boca dla turystów, zapędzanie się dalej to już rozrywka dla odważnych, bo Boca to niebezpieczna dzielnica ludzi ulicy. Po zmroku absolutnie trzeba się stamtąd zmyć.

Miłość do piłki jest w Buenos wszędzie. Przed Recoletą (2)– starym cmentarzem, gdzie pochowana została Evita Peron – stoi pan rozdający ulotki. Kiedy zapytał nas skąd jesteśmy i usłyszał, że z Polski, odpowiedział: „Aaa, Boniek, Lato!” ;) Recoleta to specyficzny cmentarz, takie nasze Powązki czy paryski Père-Lachaise. Pochowani są tu najsławniejsi Argentyńczycy, a groby wyglądają jak małe domki. Na to miejsce powinni jednak uważać uczuleni na kocią sierść – buenosariańskie koty szczególnie upodobały sobie to miejsce.

Niedaleko Recolety znajduje się jeden z najbardziej nowoczesnych symboli Buenos Aires – gigantyczny metalowy kwiat (3). Konstrukcja stoi pośrodku Plaza Nacionales Unidas, otoczona basenem. Kwiat otwiera się o świcie i zamyka o zmroku. Okolica to popularne miejsce wśród joggingowców, amatorów Zośki (wszędzie ich pełno, wyprawiają cuda z piłką) i studentów – niedaleko znajduje się Wydział Prawa Uniwersytetu Buenos Aires. Jest tu naprawdę przyjemnie.

9 de Julio – to ponoć najszersza ulica świata. Ma 7 pasów z jednej i 7 z drugiej strony. Dodatkowo otaczają ją jeszcze dwie ulice po 3 pasy każda. Przy 9 de Julio znajduje się fajny hostel – Lime House (4). Oferuje znośne ceny i międzynarodowe towarzystwo. W hostelu jest kuchnia, z której można korzystać, taras z widokiem na miasto i sala ze stołem bilardowym. Jedyny minus to zakaz wnoszenia własnego alkoholu, przy zaporowych cenach w hostelowym barze. Niemniej zakaz można obejść, pakując alkohol do plecaka i wyrzucając butelki poza hostelem ;)

Z Lime House do głównych atrakcji Buenos można dojść na piechotę. Na przykład na główne deptaki miasta – Florida (5) i Lavalle (6). W zasadzie niczym nie różnią się one od deptaków w Paryżu czy Rzymie, no może więcej tu sklepów sportowych. Nie spodziewajcie się też ludzi o różnych odcieniach skóry. Argentyna to kraj białych. I kraj krów. Pasąc się na najlepszych trawach pampy, są źródłem najsmaczniejszej wołowiny i skór. Sklepy z galanterią skórzaną są w stanie uszyć kurtkę na miarę w wybranym odcieniu w ciągu jednego dnia. Poza tym centrum pełne jest kawiarni serwujących kawę i medialunes – rogaliki z uwielbianym w Argentynie dulce de leche – długo gotowanym skondensowanym mlekiem.

Główny plac miasta to Plaza de Mayo (7). Z dużym prawdopodobieństwem będzie można się tam natknąć na manifestację weteranów wojny o Falklanty/Malwiny mieszkających w szałasach na placu i wywieszających transparenty z hasłem „Malwiny są Argentyńskie!”. Znajduje się tam również pałac prezydencki – Casa Rosada (8)– z którego balkonu Evita wygłaszała swoje płomienne przemówienia.

Uważajcie w Buenos na inflację. Mnie zaatakowała dwa razy w ciągu tygodnia – raz na piwie, drugi na pizzy. I to zawsze w środku dnia ;)

Notatki o podobnych miejscach: