bywajtu

racja... "tokajskie wino jest pyszne i nieźle wyzwalające"...osobiście doświadczyłam ;)

Z Tokaju pamiętam taką historię. Mieszkaliśmy wśród wielu młodych ludzi na kempingu nad Cisą. Zaraz po przyjeździe jakoś po południu zauważyliśmy, że ludzie wracający z miasteczka niosą w torbach jakoś tak nienaturalnie dużo plastikowych butelek z napojami w środku, ale z dość zniszczonymi naklejkami na nich. Wieczorem napoje wypijali, butelki starannie myli i wkładali znowu do toreb. Następnego dnia poszliśmy do miasta i się wyjaśniło. W piwnicach można było kupić tokaj nalewany z beczek za pomocą plastykowej giętkiej rurki właśnie do plastikowych butelek po coli, sokach czy innych napojach, które się samemu przyniosło albo których użyczał sprzedawca. W każdym razie w Tokaju nikt plastikowych butelek po napojach nie wyrzucał do śmieci, a ludzie na kempingu z nowymi zawierali znajomość właśnie pytając, czy mogą wziąć sobie butelkę, którą nowy - nieświadomy - chciał wyrzucić.

Mnie się od razu skojarzyło ze ściąganiem benzyny w latach osiemdziesiątych w Polsce, kiedy byłą na kartki i ludzie róźnie kombinowali.

To było jakieś 5 lat temu. Nie wiem, czy jeszcze jest ta praktyka w Tokaju.

Z takim procederem nie spotkałem się, ale na ulicach Tokaju widziałem wiele stoisk z winem w plastykowych butelkach, miały jednak swoje naklejki, a nie po coca-coli. Butle jak z wodą, 1,5 i 5 litrów. Taniocha, za 1,5 litra furminta zapłaciłem coś koło 10 zeta. I nie był zły! W sam raz na lato, jabłkowy jak kompot babci Józi ;-) Niestety nie znalazłem już zdjęcia etykiety, ale zachował mi się zapisek z etykiety: "Zempleni Furmint (B21-03926/2011-1, 2011 AUG 10)", czyli - jak widzisz - żadna partyzantka ;-)